16 paźdzernika 2012 – Ao Nang -> Phuket

0

Wyruszamy w drogę na Phuket, długo się nie najechaliśmy bo oczywiście zaraz czeka nas postój i przesiadka do innego busa. Jak mnie to wkurza! W takich momentach czuję się jak worek z ziemniakami przerzucany tam i z powrotem. Towarzystwo wesołe, jeden o mało nie zabrał hotelowego klucza, jedna zgubiła buty, jeden obleśny staruszek z młodą Tajką, muzułmanka w ciąży, dwójka imprezowiczów made in Korea (chyba ta zła Korea)… Wszystkich łączą nas nuda, twarde siedzenia w poczekalni i cel.

W końcu ruszamy, jedziemy i jedziemy… Zasypiam, budzę się dopiero na wyspie. Wysiadamy jak zwykle w środku niczego, orientujemy się, że niedaleko jest Tesco Lotus. Podążamy więc do Tesco, może będzie jakaś taksówka i zawiezie nas do centrum? Łazimy po wielkim parkingu, w końcu widzimy znak taxi. Idziemy i dowiadujemy się, że cena za podwiezienie jest… kosmiczna. Idziemy do drugiego postoju, jest jeszcze gorzej. Postanawiamy zatem złapać songthaew, cena jest niższa ale oscyluje w granicach biletu Ao Nang – Phuket. No to może moto taxi? Też chcą nas oskubać. Idziemy smętnie ulicą, może by tak stopa? W końcu zatrzymuje się dziewczyna w samochodzie i pyta gdzie idziemy, my że do centrum. Zaprasza nas do samochodu i mkniemy w jakimś kierunku… Profilaktycznie za wiele nie mówimy, bo to może znowu jakaś podpucha? Elegancko docieramy do centrum miasta, okazuje się, że dziewczyna jest stewardessą :-) Cało, zdrowo i za darmo jesteśmy tu gdzie chcieliśmy!

Śpimy w Old Town Guest House, bardzo przyjemne miejsce, czysto. Mamy nawet śniadanie, nie wierzę aby było to coś więcej poza grzanką i herbatą ale dobre i to. Jesteśmy zmęczeni i bardzo głodni, idziemy w poszukiwaniu jedzenia. Na szczęście bardzo blisko naszego hotelu znajduje się ulica z festiwalowym, wegetariańskim jedzeniem. Zanim jednak tam dotrzemy idziemy do TAT w poszukiwaniu rozkładu festiwalowego, musimy w końcu wiedzieć kiedy i gdzie odbywają się procesje. Dziewczyny w TAT mówią po angielsku na migi, znają kilka słów ale z wytłumaczeniem mają duże problemy. W końcu zaznaczają co trzeba na mapie, okazuje się, że mała procesja będzie za chwilę. Idziemy zorientować się gdzie znajduje się Clock Tower – miejsce kumulacyjne wszystkich procesji przez Phuket Town. Procesja jest malutka i bardziej kojarzy nam się z dożynkami, jednak wprawa nas w dobry humor.








Głodni udajemy się na uliczne jedzenie, stoisk jest mnóstwo, nie wiem nawet od czego zacząć… Próbuję zatem wszystkiego po kolei. Festiwalowe jedzenie różni się od normalnego brakiem mięsa, nie używa się również czosnku ani innych wyraźnych przypraw (oczywiście za wyjątkiem chili). Do przygotowania jedzenia używa się również specjalne wyczyszczonych „narzędzi kuchennych” – moim zdanie porządnie umytych. Jedzenie jest fantastyczne i próbowanie tylu nowych smaków jest niesamowitą frajdą. Kontynuuję również moją przygodę z sokiem z granata, tzn. jeśli tylko jest w pobliżu piję buteleczkę.

Jutro pracowity dzień, pierwsza procesja.


15 października 2012 - Ao Nang

0

Dziś siedzimy na plaży w Ao Nang. Pisałam wcześniej, że to małe miasteczko, bardzo małe. Zastanawia mnie to, że w tym małym miasteczku żyje obok siebie tak wiele różnych grup społecznych i religijnych: buddyści, taoiści, muzułmanie, katolicy, transwestyci, turyści… Wszyscy się dogadują i żyją obok siebie. Ciekawe z czego to wynika, że nie ma konfliktów? U nas na taką skalę nie byłoby to możliwe.

Wieczorem na plażę przychodzą mieszkańcy z małymi koszykami. Poszukują w piasku i wodzie muszli. Najfajniej wyglądają muzułmanki z chustami w wodzie...





14 października 2012 – Railay Beach i jaskinia fallusów

0

Ao Nang jest bardzo dobrym miejscem do obserwowania przypływów i odpływów. Rano plaża jest mała lub nie ma jej wcale. Za to w trakcie dnia poszerza się o kilkaset metrów. Rano wsiadamy do łodzi zaraz przy brzegu idąc w wodzie po pas, wieczorem wysiadamy tam, gdzie rano był horyzont. Phra Nang Cave Beach to jedna z piękniejszych plaży. Można się na nią dostać tylko od morza, po stronie wschodniej i zachodniej wejścia bronią ogromne skały (po których można się wspinać). Fantastyczne widoki, łodzie z jedzeniem, miękki piasek, szmaragdowa woda… Całość psuje tylko fakt, że wszystko poza plażą należy do resortów. W tym miejscu znajduje się również jaskinia. Nie jest to zwykła jaskinia, jest pełna fallusów :)










Railay West nie jest zła, wygląda bardzo przyjemnie ale nie ma tych fantastycznych skał co na Phra Nang, są za to knajpki z jedzeniem i colą z lodem.

Railay East jest niezbyt atrakcyjna, tzn. może jest bardziej atrakcyjna podczas przypływu. Odpływ pokazuje ogromne pole błotnej ciapy przez którą trzeba przejść aby dostać się do łodzi. Plaży na lekarstwo.


Przypaleni przez słońce wracamy do Ao Nanag popołudniową łodzią. Idziemy na miasto coś zjeść. To „coś” okazuje się wielką pieczoną rybą, półmiskiem krewetek, drugim półmiskiem krewetek, pieczywem czosnkowym, oraz 4 butlami Changa.





Wieczorem zaczął się również Festival Wegetariański, wzięliśmy udział w wieczornym puja. Ceremonie skromne choć dużo uczestników. Już nie mogę się doczekać festiwalu na Phuket.

Duchy na plaży


W nocy przychodzi monsunowy deszcz.

13 października 2012 – Surat Thani - Krabi - Ao Nang

0

Budzę się i zerkam na zegarek, dochodzi 6 rano, czyli za 1,5 godziny wysiadamy. Zapadam w drzemkę z której budzi mnie Fil. Pierwsza myśl – zaspałam i nie zdarzę wysiąść! Na szczęście Fil obudził mnie tylko po to, aby mi powiedzieć, że pociąg ma ponad 2 godziny opóźnienia i mogę spać spokojnie… ;)

Wysiadamy w Surat Thani koło 10:00 i od razu wsiadamy do autobusu jadącego do Krabi. Jedziemy i jedziemy, Fil odpala GPS i okazuje się, że jedziemy w przeciwnym kierunku! Jak to zwykle bywa w Tajlandii, najpierw trzeba pojechać w na wschód aby dotrzeć na zachód. Po godzinie jazdy czekamy na kolejny kawałek trasy w stodole, oczywiście zmieniamy busa. Zmieniamy go po to, aby dotrzeć do właściwego autobusu jadącego na Krabi. Do Krabi Town docieramy mocno popołudniu, nie jest to oczywiście Krabi Town ale dalekie przedmieścia. Jesteśmy wkurzeni i nie chcemy dalej jechać z „tą firmą przewozową”. Postanawiamy na własną rękę dotrzeć do Ao Nang.

W celu dotarcia do Ao Nang wychodzimy na drogę i próbujemy się zorientować, w którą stronę należy się udać :) Mało odkrywcze ale decydujemy się iść przed siebie. Długo nie musimy się męczyć bo podjeżdża songthaew i jedziemy na przystanek skąd odjeżdżają do Ao Nang. Cena 50 B, z poprzednimi 100 za osobę, czyli dobrze, że zdecydowaliśmy się na samowolkę.

Ao Nang to mała miejscowość i w sumie nie ma tu nic ciekawego poza plażami, skałami, jedzeniem, tanim noclegiem, łatwym transportem na plaże, sąsiedztwem z Railay :) Sezon jeszcze się nie zaczął, za to my zaczynamy szukać noclegu. Sprawdzamy kilka adresów z Internetu ale nic nas nie przekonuje. Zastanawiamy się nawet przez chwilę nad wynajęciem apartamentu za 1000 B, ale ostatecznie decydujemy się na bungalow przy plaży za 500 B. Nie jest to nocleg zapierający dech w piersiach ale jest tani, co oznacza, że resztę będzie można przejeść!

Wieczorem idziemy na plażę (jedną, drugą…), gonimy małpy tzn. ja nie gonię bo się małp boję oraz jemy tygrysie krewetki. Jutro płyniemy na Railay Beach!









12 października 2012 – Farma Węży i zimne piwo do łóżka

0

Udajemy się z wizytą na farmę węży - Snake Farm (Queen Saovabha Memorial Institute). Miejsce ma rewelacyjne recenzje ale jakoś do tej pory nie miałam szczególnej ochoty oglądać węży. Słyszałam, że można sobie zrobić zdjęcie z wężem na ramionach. Snake Farm to jedno z dwóch miejsc na świecie gdzie pobierany jest jad węży i tworzone są szczepionki podawane osobom po ugryzieniu. Drugi taki instytut znajduje się w Sao Paulo w Brazylii. Docieramy na miejsce o 11:00, kupujemy bilety i… biegniemy do miejsca gdzie zaraz będą pobierać jad. Najpierw krótka historia farmy, potem anatomia węża w pigułce i zaczynają otwierać wielkie plastikowe pudła. Kobra wyciągnięta z pudła wije się na posadzce, specjalnym kijem jest podnoszona do góry, po czym jest chwytana rękami za głowę. Naciska się ślinianki, kobra otwiera szczęki i zaciska na szklanym lejku. Po ściankach spływa jad do probówki, to robi wrażenie! Zwiedzamy wystawę, trafiamy na porę karmienia. Nigdy nie widziałam jak mały wąż wsuwa żabie udko (które jest większe od jego głowy). Fajnie wyglądają też szkielety węży, mniej fajnie objawy ugryzienia. Fil otrzymał również zaproszenie do wystąpienia w filmie ale bronił się rękami i nogami. Węże bardzo mi się spodobały i doszłam do wniosku, że bardzo chce mieć zdjęcie z żywym wężem. Niestety nigdzie nic nie pisze o takiej opcji. Idziemy do kasy i Fil pyta o pokaz, który ma być o godz. 14:20, „Snake, photo?”. Kobieta kiwa głową, rozumiemy, że będzie okazja do zdjęcia. Wrócimy zatem za dwie godziny!









Tymczasem trzeba zdobyć bilety na nocny pociąg na południe kraju. Jedziemy na dworzec Hua Lampong. Od naszej ostatniej wizyty dużo się zmieniło. Nie trzeba już szukać odpowiedniego okienka, czytać rozkładu jazdy po tajsku i rysować łóżek. Teraz białym pomaga dworcowy asystent. Kupujemy bilety i Fil postanawia coś przekąsić. Idziemy wiec do dworcowego baru mlecznego, a raczej ryżowego. Fil kupuje kupony na jedzenie i może wybierać przysmaki.


O 14 jesteśmy znów na farmie. Kobra nie zjadła całej żaby z poranka, za to druga zaczęła zrzucać skórę. Cale show nie jest jakieś super ciekawe, poza momentem łapania kobry rękami. Kobra jest naprawdę olbrzymia! Jeszcze w trakcie show zgłaszam się jako chętna do noszenia węża na ramionach, jestem drugim ochotnikiem :-) Całość kończy fantastyczna fotografia z dużym żółtym wężem!








Nocny pociąg pozytywnie mnie zaskoczył, choć zaczęło się niezbyt miło. Weszłam do wagonu odnalazłam swoje łóżko i zaczęłam się na nie wspinać. Kierownik wagonu od razu mnie zobaczył i opieprzył. Na łóżko można wejść dopiero jak da sygnał. Myślę, co za bezsensowny zakaz, mieć wyrko i nie mieć wyrka, bez sensu. Siedzę więc karnie przy oknie i czytam. Kierownik łazi przez cały wagon i co chwilę coś dorzuca, a to pościel, a to kołderkę, poduszkę… Po godzinie od rozpoczęcia podróży kierownik zezwala położyć się jednej dziewczynie, ja dalej siedzę. Mówię, że też bym się już chętnie położyła, ale ruchem ręki każe mi dalej siedzieć. Za chwilę dowiaduję się dlaczego. Kierownik każdemu z osobna ścieli łóżko! Nie trzeba ubierać pościeli, rozkładać materaca, poduszek, kołderki. Wystarczy wskoczyć do gotowego łóżka! To wszystko dzieje się w 2 klasie, ciekawe co jest w pierwszej? Moje łóżko jest naprawdę duże i wygodne, nie mam problemu z zaśnięciem.


PS. W pociągu jest mnóstwo jedzenia i picia. Co chwilę przechodzi jakaś dziewczyna z koszem jedzeniowym. Fil zamówił sobie zimne piwo z dostawą do łóżka i jest bardzo zadowolony.