12 - 13 sierpnia 2012 - Wyprawa na RYSY

1

Dolina Kościeliska - Hala Ornak 1100 m, 11 km

Przechodzimy całą doliną do Hali Ornak, na koniec zaczyna padać. Potem zaczyna lać. Siedzimy pod schroniskiem, jemy suchary bieszczadzkie i zastanawiamy się co dalej… Jak jutro będzie lało to nici z planów. Po dłuższej chwili przejaśnia się i ruszamy w drogę powrotną. Chwilowo nie leje.





Dochodzimy do miejsca co się zwie Kościeliska Brama, decydujemy się przejść przez wąwóz. 150 m powyżej znakowana na żółto jednokierunkowa ścieżka prowadzi nas do Wąwozu Kraków (3 km), prowadząca przez Smoczą Jamę i schodząca z powrotem na Polanę Pisaną, + 50 min. Smocza Jama jest smocza, ciemno, brudno, ślisko, łańcuchy i łatwo zjechać w dół. Po wyjściu prześwituje słońce. Decydujemy, że nie ma co dłużej siedzieć w dolinie, czas zbierać się na Morskie Oko. Jeszcze tylko pierogi z baraniną i bryndzą, gorąca herbata i w drogę.




Palenica Białczańska 985m – Morskie Oko 1395m, 9 km

Byłam przygotowana na spanie na podłodzie. Nie ma żadnych noclegów, nie ma wolnych miejsc – uprzedziła mnie kilka dni przed przybyciem miła pani kierowniczka. Łóżek może i nie ma ale podłoga zawsze musi być dostępna, to przecież schronisko. Pakując plecak odnosząc się z szacunkiem do swoich nerek i zabieram mały, dmuchany materac plażowy. Wygodniejszy niż karimata, może trochę cięży ale na nim nie będzie wiało od podłogi. Do przykrycia kocyk, którego sponsorem są linie lotnicze Lufthansa. Plan jest następujący: Palenica Białczańska – Morskie Oko – nocleg i poranny atak na Rysy. Wszystko zależy jednak od pogody. Jak mam być sławna to z innego powodu niż lot na linie śmigłowcem TOPR z trasy na Rysy.



Parkujemy w Palenicy, zabieramy cały ekwipunek i ruszamy nad Morskie Oko. Pogoda pod psem, 9 km ciągnie się w nieskończoność. Na finiszu zaczyna padać, wyciągam parasolkę. Parasolka w górach to wbrew pozorom nie jest głupi sprzęt, oczywiście pod warunkiem, że nie musimy trzymać rękami łańcuchów. Na miejscu okazuje się, że brzydka pogoda ma swoje plusy, są wolne łóżka. Nocą długo rozmawiamy z Ewą i Michałem, w górach można poznać prawdziwych, ciekawych ludzi…

Czarny Staw 1583m – Bula pod Rysami 2054m – Rysy 2499m – Czarny Staw 1583m – Morskie Oko 1395m – Palenica Białczańska 985m, 17 km

Budzę się przed 6. Idziemy czy nie idziemy? Pada decyzja, że idziemy, zawsze można zawrócić. To ważne aby mieć w górach świadomość, że jak coś pójdzie nie tak, to można się wycofać. Nie tym, to innym razem. Bardzo męczy mnie podejście do Czarnego Stawu, humor poprawiają mi skaczące kozice, które początkowo biorę za niedźwiedzie. Chwila odpoczynku przy Czarnym i dalej w drogę. Podejście do Buli pod Rysami jest długie i żmudne, kamienne stopnie ciągną się i ciągną… Oczywiście, że zastanawiam się czy warto. Na Buli nie mam już wątpliwości, widok na Morskie Oko i Czarny Staw jest piękny i wynagradza trudy wejścia.








Jest dość chłodno. Pierwsze osoby schodzą ze szczytu. Przekazują informacje o lodzie na łańcuchach i temperaturze -8 stopni. Jestem na to przygotowana, idziemy dalej. Pół godziny później docieramy do łańcuchów, dla mnie najgorszy okazuje się pierwszy (!), ledwo się podnoszę. Dalej jest prościej o ile nie patrzy się dół. Na szczycie wypada komuś butelka z wodą, echo niesie każde odbicie… Butelka spada i spada, wysokość mnie przeraża. Zaczyna się śnieg i mgła… I tak do samego szczytu. Na górze nic nie widać, dla mnie lepiej. Muszę usiąść i przytrzymać się czegoś stabilnego, byle nie patrzeć w dół. Siadam na skale, po chwili nie czuje prawego uda – zamarzło. Siedzę w śniegu. Nie boli. Chciałabym już schodzić, wyobrażam sobie obiad na Buli, zjem kanapkę z czekoladą, napije się ciepłej herbaty…








Schodzenie tyłem po łańcuchach nie należy do najłatwiejszych rzeczy, można się poślizgnąć i lecieć jak butelka z wodą… Część trasy pokonuje metodą na Golluma, na tyłku. Najtrudniejsze okazuje się to co na początku, wiszę na pierwszym łańcuchu i ledwo dosięgam do skały. Dwa odbicia, moment lotu i jestem na stabilnym podłożu. Teraz po kamieniach i w strumykach do Buli, a na Buli wyczekiwany obiad.




Schodzenie męczy dużo bardziej niż wchodzenie. Nie trwa krócej. Koło 14:30 spotykamy na trasie bardzo optymistycznego, starszego pana w swetrze, który pyta czy byliśmy na górze. Tak, byliśmy. Bo on robi właśnie 5 podejście na szczyt, za każdym razem COŚ mu przeszkadzało. To COŚ to głupota. Bez kurtki, bez odpowiednich butów, bez prowiantu, nawet przy dużej dozie dobrego humoru nie wejdzie tam. Optymistycznie liczy, że do Buli dojdzie w godzinę, a z Buli godzinę po łańcuchach i będzie na szczycie… Może gdyby wyglądał jak Superman, to byłoby to możliwe.
Nad Czarnym Stawem tłumy ludzi, nic nie przypominam kameralnej atmosfery z poranka. Jem podpłomyka i uciekam na dół. Ludzie w takiej ilości i jakości mnie drażnią. Do schroniska w Morskim Oku idę bardzo ostrożnie, jestem już zmęczona, a nie chcę wywalić się na „ostatniej prostej”. Odbieramy plecaki z przechowali i postanawiamy zjechać „koniem” na dół. Wszystko byłoby fajnie, gdyby na konia nie trzeba było czekać w gigantycznej kolejce. Czekanie mnie irytuje, podejmuję męską decyzję, że schodzimy pieszo. Przede mną 9 kilometrów w dół…

Zdjęcie butów i skarpetek to wyczyn, skarpetki parują.

Mam ochotę zjeść kotleta schabowego z sadzonym jajkiem.

3 godziny później jestem w łóżku.

PS. Gorące pozdrowienia dla:
- Ewy i Michała – za nocne Polaków rozmowy
- siostry nr 2 z którą schodziłam w dół ze szczytu
Pozdrowienia specjalnej troski dla:
- pana z różową torebką podążającego z Morskiego Oka
- młodzieży, która musi słuchać muzyki z komórki w górach
- pana w sweterku, który o 14:30 wybierał się na Rysy


1 komentarze:

Anonymous pisze...

w Polsce już wyżej nie wyleziemy bo nie ma gdzie

Prześlij komentarz