Sierpień 2009 - Jastrzębia Góra...

0

Jak zwykle w piątek obudził mnie Drakula i Wojciech Mann, zamiast przeciągać się w łóżku odkryłam, że jesteśmy w połowie drogi do Jastrzębiej Góry. Około godziny 9 mijaliśmy Trójmiasto, a chwile później dojechaliśmy do Swarzewa - miejscowość z potężną farmą wiatraków.

Ze Swarzewa udaliśmy się wprost do Jastrzębiej Góry i dzięki gościnności Grze i Niny, 20 minut później trzymając leżaki, ręczniki i kremy maszerowaliśmy na plażę. Przez cały czas intrygowało mnie czy nazwa miejscowości pochodzi rzeczywiście od szybujących ptaków. Kilka minut w sieci i... hipoteza zostaje potwierdzona połowicznie. Jak podaje Wikipedia:
"To właśnie gęsiom zawdzięcza Jastrzębia Góra swoją kaszubską nazwę - Pilěce, ponieważ mała gęś - gąska, po kaszubsku jest nazywana pila. Pilěce oznacza więc miejsce wypasania gąsek. Po zakończeniu I wojny światowej zaczęto operować nazwą Jastrzębia Góra, prawdopodobnie w nawiązaniu do leżącej kilka kilometrów na wschód - Góry Jastrzębskiej (67,8 m n.p.m.), istnieje również hipoteza twierdząca, iż nazwa nawiązuje do jastrzębi licznie zamieszkujących tutejsze nieużytki. W czasie II wojny światowej osada nosiła niemiecką nazwę Habichtsberg - co jest przetłumaczeniem Jastrzębiej Góry na język niemiecki."
Powiedzmy szczerze, nazwa Gęsia Góra nie brzmi tak szlachetnie jak Jastrzębia.

W samej Jastrzębiej najciekawszy jest klif brzegowy o wysokości dochodzącej do 33 m. n.p.m., plaża miejscami ma szerokość 200 m (miejscami!) i aby się na nią dostać trzeba pokonać w kilku miejscach ok. 300 stopni stromych schodów, jest również oczyszczona z kamienie, które służą zabezpieczeniu brzegu. W Jastrzębiej Górze znajduje się również najdalej wysunięty na północ punkt Polski oraz pyszne flądry.

Poza tym wakacyjny standard - góra śmieci, w lesie mnóstwo papierzaków, na deptaku śmierdzi goframi, autochtoni (my favourite word) chcą oskubać przyjezdnych z Warszawy etc.

Drugiego dnia pogoda nie sprzyjała plażowaniu, dlatego odpaliliśmy Miętówkę i wyruszyliśmy na podój Helu. Mężczyźni uprawiający kite surfing... to było coś! Wow... Pod tym względem Zatoka Pucka wygrywa ze wszystkimi jeziorami w Polsce.

Pierwszym miejscem, które zwiedziliśmy były bunkry: Sabała, Saragossa i Sęp oraz Muzeum Obrony Wybrzeża (to coś dla mężczyzn, ja i Nina marzyłyśmy o ciepłej, wojskowej grochówce ale nie miałyśmy pieniędzy ;) Mężczyźni odżyli dopiero podczas jazdy na motorówce! Przemoczeni, wsiadali do samochodu w majtkach (nie wspomnę o potencjalnej bójce, ale jak wyskoczyć i dać komuś w pysk w gaciach ? Trochę łyso.)


W drodze powrotnej do domu odkryciem był Pelplin, a w nim przeogromna, fantastyczna Bazylika Katedralna w której człowiek czuje się jak ziarenko piasku. Zwiedziliśmy również Muzeum Diecezjalne w którym znajduje się jedyny w kraju egzemplarz Biblii Gutenberga.

Pelplin Bazylika Katedralna


Biblia Gutenberga


Do Radzynia Chełmińskiego trafiliśmy trochę przypadkiem studiując mapę w poszukiwaniu zamków... Ciekawe ruiny (polecam), tym bardziej, że zwiedzaliśmy je pod wpływem nalewek zakupionych na regionalnych dożynkach. Smalec nie przypadł nam do gustu, robiło się późno, a przed nami jeszcze jedno miejsce, Golub-Dobrzyń. Jechaliśmy nastawieni na zwiedzanie, ciekawe historie, piękne wnętrza. Zwiedzanie zepsuł beznadziejny przewodnik, ciekawych historii nie było, wnętrza puste "gotowe do wynajęcia na wesele i przyjęcie". Generalnie poziom obsługi żenujący. Ostatnim punktem wyprawy był schabowy w Sierpcu, potem czekało nas już tylko spanie w Warszawie.

Zamek Radzyń Chełmińskim


Zamek Golub-Dobrzyń