Dziś nie lecimy skoro świt, wczoraj czekaliśmy 3 godziny i nie mamy zamiaru tego powtarzać. Leniwie jemy śniadanie, przebieramy się (mam już białe spodnie), pakujemy, zabieramy wodę, aparaty, czapki z daszkiem. Znamy drogę więc nie ma co się spieszyć. Nagle w oddali Fil widzi jakąś białą chmurę… Zaczęło się! Procesja właśnie przechodzi! Przechodzi BEZ NAS! Biegniemy co sił, znamy już trochę miasto więc decydujemy się na skrót, jedna, druga ulica i rondo już na horyzoncie. Dzięki drodze na skróty udaje nam się zaoszczędzić trochę czasu i doganiamy czoło procesji. Mamy szczęście, zatrzymują się koło nas.
Dziś jestem już bardziej oswojona ze wszystkimi elementami. Podchodzę razem z innymi do żółwia i daję się oblać wodą, która przynosi powodzenie. Następnie obserwujemy procesję, dziś huki są koszmarne, za nami odbywa się przygotowanie petard. Pełno spalonych kawałków w powietrzu i na drodze… Zauważam, że w całej procesji nie było kobiet Mah Song, czyżby w tym roku nie dokonywały okaleczeń? Żaden bóg nie chce być w ciele kobiety? Na pocieszenie jeden z Mah Song wręcza mi cukierka.
Dziś nie idziemy z całą procesją do końca. Postanawiamy wrócić do hotelu i pojechać na plażę. W drodze powrotnej przechodzimy jednak koło wielkiej sceny, ze stołami na których znajdują się ofiary. Wczoraj nic tu nie było. Pytamy policjanta co tu się będzie działo… Jak to co, za godzinę przyjdzie tu procesja! Wchodzimy zatem na scenę i zajmujemy miejsca na krzesłach… Co by tu robić przez godzinę… Gorąco. Ponieważ już wiem z czym się wiąże przejście procesji, biorę od organizatorów maskę na twarz – przynajmniej będę mogła oddychać w momencie rzucania petard. Schodzi się wielu ludzi, niektórzy zaczynają się przygotowywać: wata w uszy, maski na twarz, długi rękawek na ręce, ręcznik na głowę i szyję. Dostaje do ręki kadzidełko.
Wreszcie nadchodzi oczekiwany moment – procesja przybywa. Jest koszmarny huk, pełno dymu, stoję za główny stołem na samym „froncie walki”. Im więcej petard tym mniej ludzi koło mnie, wszyscy się chowają pod stół. Do stołu podchodzą Mah Song i ofiarowują wiernym różne dary. W pewnym momencie zostaję za stołem sama, face to face z Mah Song. Otrzymuje kiść bananów! Ponieważ nie za bardzo wiem jak się zachować i co z tymi bananami zrobić, pomaga mi starszy pan, stojący w tyle. Możesz je zjeść, to dla Ciebie na szczęście! Kilka razy podkreśla, że to wielkie szczęście. Daję banany Filowi, który obdziela osoby stojące obok, kiść jest naprawdę duża. Ja jestem w stanie jeść mój dar, dopiero po dotarciu do hotelu. Co za przeżycia!
Wracamy hotelu, muszę ochłonąć, wejść pod prysznic i zjeść banany!
0 komentarze:
Prześlij komentarz