16 listopada 2013 – Bagan – Ananda – Thatbyinnyiu – Shwesandaw

0

Po poranku spędzonym na cięzkiej pracy związanej z konwersacjami, udajemy się na zwiedzanie świątyń. Ile ich jest? Tysiące. Dlatego należy zastanowić się solidnie nad planem aby nie przedawkować. Na początek wybieramy trzy najważniejsze: Anandę Phayo, Thatbyinnyu i Shwesandaw. Pierwszy wybór za nami, teraz pytanie jak chcemy się tam dostać? Rower był już wczoraj więc odpada i dzis spróbujemy konia z wozem. Koń jaki jest każdy widzi sam, a do konia przypięty jest dwukółkowy wozek z zadaszeniem. Dość wygodne rozwiązanie. Nasz „horse-cart-driver” nazywa się MjuMju i całym sobą wdaje się w konwersację. Chce nam opowiedzieć wszystko jednak ustalenie pewnym faktów zajmuje nam tak dużo czasu, że wyłączam się z rozmowy. Fil ma więcej cierpliwości, dowieduje się, że MjuMju ma 27 lat, jego dziewczyna ma 25. Dzisiaj o 7:30 jest umówiony z nią na randkę, Fil pyta czy zdąrzymy wrócić, na co dowiaduje się, że to randka telefoniczna, bo dziewczyna mieszka bardzo daleko – w sąsiedniej wiosce. Fil pyta czy nie można tam dojechać, na co dowiaduje się, że to aż godzina skuterem. Niestety MjuMju nie wiedział ile to kilometrów bo w Birmie raczej operuje się na czas niż odelgłości. W sumie nie dziwię się, przy tych drogach to mogło być zaledwie 15 kilometrów…

Z rekomedacji koniuszego MjuMju zatrzymujemy się w Upalin Thein – nietypowej świątyni jak na warunki azjatyckie. Wygląda jak mały baraczek ze sklepieniem łukowym. W środku znajdują się za to przepięknie freski. Niestety opiekun światyni pokazuje taliczkę „no photo”, więc nici z pamiątkowego zdjęcia. Miejsce warto odwiedzenia, a nie opisane w przewodnikach!

Kolejna jest światynia Anada Phayo. Przed świątynią cały przekrój Turystów Birmanskich, poczynając od iPad photo, przez starszych panów z wielkimi aparatami fotograficznymi (zepewne kupionymi na wyprawę do Birmy ;), poprzez dziadków w białych skarpetach (a mówią, że to tylko Polacy tak chodzą ;) i panie ze złotymi wisiorami na piersiach. Najbardziej rozbawiła mnie scena, Turysta Birmański wyszedł ze światyni i przed założeniem skarpet i białych adidatów zaczął dezynfekować nogi spirytusem i wycierać mokrymi chusteczkami. Wracają do świątyni, jest naprawdę ogromna! Wnętrze zorganizowane jest wokół dwoch okrężnych korytarzy, po każdej stronie świata znajduje się ogromny posąg Buddy. Ściany korytarzy zdobą sceny z jego życia – rzeźbione lub namalowane na kaflach. Światynia ma pełno zakamarków, korytarzy i korytarzyków, wszędzie znajdują się figurki Buddy. Tam gdzie posążki musi być również handel! Można kupić płatki złota (nazywa się to złotymi liściami) i przykleić je na posążek w geście ofiarowania.

Świątynia Thatbyinnyiu najwyższa świątynia w Bagan. Zbudowana na planie niesymetrycznego krzyża, niestety uszkodzona podczas trzęsienia ziemi i w ramach odnowy pomalowna na biało – zamalowano większość fresków, nieodzyskano więkoszości rzeźb. Główny posąg Buddy znajduje się na wyższym poziomie na który niestety nie ma wstępu. Można za to oglądać jego obraz na monitorze umieszczonym na ołtarzu, transmisje video sponsoruje LEO SMART TECHNLOGY CO LTD :)

Zbliża się 16:30, koniuszy MjuMju mówi, że czas wyruszać na zachód slońca, „many, many people”. Co oznacza, że należy szybko zająć stretegiczna pozyję i utrzymać ją do zachodu. MjuMju miał rację, Shwesandaw to bardzo popularne miejsce, tłumy ludzi zdają się podążać w tym samym kierunki. Szybko kupujemy kokosa i razem z nim zaczynamy włazić po schodach świątyni. Stopnie są bardzo duże, barierka? No niby jakaś jest, ale nie ufam jej za bardzo. Zajmujemy miejse w rogu na czwartym poziomie, nikomu się podobało – każdy chciał wejść na najwyższy poziom piąty. Jednak to z naszego miejsca było widać wszystko! Po kilkunastu minutach, jak słonce zaczęło zachodzi, dokładnie koło nas nie można było wbić szpilki. Turyści Birmańscy ledwo weszli i ledwo zeszli – obrażeń w ludziach nie było.

Pamiętając o randce MjuMju, po zachodzie slońca, szybkim krokiem wracamy do naszego koniowozu. Okazało się, że nasz konik – Logi zgubił podkowę. Szybko wracamy do miasta, MjuMju zostawia nas na ulicy barowej i tu zaczyna się opowieść pt. Keneth.

Może dwa słowa wstępu… Wczoraj wieczorem poszliśmy na małe jedzenie do kanajpki koło naszego hostelu. Stolik za nami zajeło dwóch gości, wyjęli swoje komórki i zaczeli w nich stukać – romowa im nie szła, ale ewidentnie byli razem. Jeden z nich zamówił piwo, kelner je otworzył, a facet zaczął grzebać pod kapslem. Powiedział, nam że piwo Myanmar ma obecnie konkurs i można coś wygrać… Wygrał drugie piwo gratis :) Generalnie facet był bardzo wesoły w porzeciwieństwie do kolegi z którym przyszedł. Niestety Fil nie miał ochoty na piwo, ja już skończyła jedzenie więc życzyliśmy im miłego wieczoru i udaliśmy się spac.

Na ulicy barowej weszliśmy do knajpki „A little bit of Bagan”, jemy sobie spokojnie, a tu znowu spotykamy tych gości. Jeden zajął stolik na końcu tarasu, a drugi po chwili pryszedl do nas się przywitać. Jak przyszedł, tak został :) Keneth dosiadł się do nas i po backpackersku zaczynamy się wymieniać informacjami. Keneth nie do końca wyrósł z pleckowania i jakimś cudem dał się namówic znajomemu na wspólną podróż do Birmy. Już wie, że to nie była najlepsza decyzja, różnia się od siebie jak ogień i woda. Keneth awanturnik, były wojskowy, który backapcking zaczynal w latach 80, (był nawet w Polsce w 1991) wtedy też przejechał kraje byłego związku ZSRR i Azji Środkowej. Teraz stateczny ojciec i mąż – obecnie właściciel ośrodka nauki jazdy, wspomina czasy misji wojskowych w których uczestniczył, konflikty lat 90 służyl w Bośni i w Iraku w czasie konfliktu iracko-kuwejckiego … Keneth teraz po latach przerwy aby się oderwać od codzienności zapakował plecak i ruszył do Birmy z kolega, który jest również Duńczykiem ale wziętym architektem a do tego buddystą, alkoholu nie pije, toleruje tylko hotele o określonym standardzie z uprzednią rezerwacją… Spędzamy naprawdę świetny wieczór! Wygrywamy dwa piwa i 600 Ks ale niestety tylko jedno piwo chcą nam wydać. Było tak wesoło, że Keneth zaprosił nas do Danii i obiecał przyjechć z swoim malutkim synem (5 lat) na „backpacking” do Polski. Kolega Duńczyk blisko trzy godziny spędził samotnie z komórką na drugim końcu knajpy…































0 komentarze:

Prześlij komentarz