2 maja 2011 - Bieszczady

0

Wyciągam stopę spod kołdry i dopada mnie zimno. Dziś jest naprawdę zimno, nie widać słońca za oknem, z ust leci para, a zimna łydka szybko chowa się pod kołdrą. Włączamy farelkę i robi się miło. W górach pada, widoczność zerowa. Fil z Łosiem wcinają paprykarz szczeciński, ja usiłuję zjeść kanapkę z pasztetem ale wyjątkowo mi nie idzie. Na horyzoncie mam naleśniki z jagodami. Jedziemy do Wetliny, szwędamy się po Cisnej (bardzo dużo się zmieniło od ostatniego mojego razu). Siekierezada zastawiona - smutna stoi na uboczu, na głównej drodze już powolutku panoszą się chińskie pamiątki, naturalny sok malinowy- reklamowany jako produkt regionalny, okazuje się robiony w Podkowie Leśnej. Nie lubię takiego żerowania i naciągania. Gzie się podziała Cisna z błotem, bez chodników, z pijaczkami, z rozśpiewaną młodzieżą, z deszczem i zieloną trawą? Wróciły wspomnienia domowego wina, wiśniówki w plastikowych kubkach z Siekierezady, popielniczek przybitych do stołu za pomocą siekiery, długich rozmów, szalonych powrotów, nie trzymania pionu, nowych znajomości, kapelusza na głowie kierowcy, Michała z Konika, spodni w czerwone paski, różowego swetra, spania na sianie, wielkiego kaca, prysznica w ubraniu, piwa z jajem, przemycanego spirytusu, robionej nalewki, Dziemiana z gitarą, spania na podłodze… Mogłabym tak bez końca. Minęło bezpowrotnie.

Zatrzymujemy się w Sanoku aby zwiedzić muzeum … Na pierwszym i drugim piętrze znajduje się zbiór ikon - naprawdę imponujący. Na drugim piętrze znajduje się galeria obrazów Beksińskiego – nie musze reklamować. Generalnie jak na muzeum w takim małym mieście, to jest naprawdę ciekawe i warto poświęcić czas. Wychodzę zaopatrzona w plakat i dwie pocztówki.

Jedziemy do Mielca, gdzie czeka moja Mama z gorącym białym barszczem. Wracając do Wawy utwierdzam się w przekonaniu, że na zmęczenie psychiczne najlepszy jest wysiłek fizyczny, jestem zrelaksowana mentalnie. Szczerze mówiąc nie chce mi się wracać…










0 komentarze:

Prześlij komentarz