9 grudnia 2009 - Krabi --> Bangkok

0

Dzień rozpoczynam talerzem owoców, zapowiada się fantastycznie. Idziemy na plażę, zaletą plaży w Ao Nang jest brak ludzi. Ogromna, pusta plaża tylko dla nas. Zaczął się odpływ, woda jest tak gorąca, że parzy w stopy. Pierwszy raz doświadczam czegoś takiego na plaży. Woda w morzu kojarzy mi się z zamarzniętymi stopami i zielonymi glonami, tutaj jest inaczej. Skrajnie inaczej. Fil idzie w głąb morza, wchodzi tak daleko, że jest tylko kropką na horyzoncie. Woda sięga kolan. Zmęczeni plażowaniem udajemy się na tajski masaż. Trwa kilkadziesiąt minut i momentami mam wrażenie, że mogę tego nie przeżyć. Mam naciągnięte wszystkie mięśnie, kości strzelają, dobrze, że nic mi nie pękło. Po wyjściu czuję się... lekka! Zero napięcia w karku, w kręgosłupie, w mięśniach.

Ostatnie dni mieszkaliśmy w Cashewnat bungalows, prowadzą go muzułmanie. Podobno minusem jest, że nie można kupić alkoholu. Dla mnie to żadnej problem, domki są w miarę ok, nawet są dodatkowe atrakcje w postaci pająków.

Wieczorem lecimy do Bangkoku. Lądujemy, łapiemy autobus na KhaoSan Road i stajemy w korku. Trochę nas to dziwi, taki duży korek o tej porze? Po chwili kierowca mówi, że dalej nie może już jechać, bo jest dziś święto i musimy tu wysiąść. Przed nami kilka kilometrów. Okazuje się, że dziś urodziny króla! Na ulicach mnóstwo ludzi ubranych w różowy, królewski kolor, wszędzie koncerty, uliczne jedzenie i dodatkowe atrakcje. Pewnie ekscytowałoby mnie to bardziej gdybym nie musiała iść kilku kilometrów przez tłum z plecakiem.






0 komentarze:

Prześlij komentarz