10 listopada 2013 – Yangon

0

Wstajemy przed 4 rano, aby złapać taksówkę i po 5 zameldować się na lotnisku Don Muang w Bangkoku. Lecimy liniami NokAir – najzabawniejsze samoloty świata ;) Mam nadzieję, że równie komfortowe i bezpieczne. Przed odprawą po raz kolejny zastanawiam się, czy starsi panowie „starsi panowie dwaj, już śnieg na głowie, już nie to zdrowie, a w sercu ciągle żar”, którzy siedzą przed nami, są ze swoimi tajskimi dziewczynami / żonami / przyjaciółkami ? Czy oni im za to płacą ? Czy one może są tylko przewodniczkami ? Różnica wieku ogromna, ok. 30 lat - choć przypadku azjatyckich kobiet nigdy nie jest się pewnym ich wieku. Esz… Pewnie panowie są na emeryturach i podróżują sobie beztrosko po Azji z opłaconymi towarzyszkami…

Wracając do samolotu to w środku jest trochę bardziej komfortowy niż Ryanair, lot trwa ok. godziny, a dostajemy niespodziewanie, jak na tak krótkiej trasie - wodę i babeczkę z nadzienie warzywnym. Ledwo zamykam oczy, a już się muszę budzić. Lotnisko w Yangon’ie ma już swoje najlepsze lata za sobą. Tu przykurzone okna, tu brudny dywanik, tu latający ptaszek… Odprawa idzie jednak szybko i po chwili jesteśmy już przy wyjściu. Szukamy Wai Wai… Wai Wai mieszka w Yangonie i wynajmuje pokoje w swoim domu, w sumie na wynajem ma ich trzy ;) Korespondowałam z nią jeszcze w Polsce i z ostatnich słów wynikało, że będzie na nas czekać. Niestety żadnej Wai Wai na lotnisku nie ma. Postanawiamy sami do niej dotrzeć. Ale zanim wyruszymy w trasę potrzebujemy lokalnej waluty.

Wyciągamy nasze super, extra, nowe dolary bez rys, bez zagięć, bez śladów używania i podchodzimy do okienka z wymianą walut. Nikt nie przyczepił się do naszych pieniędzy, bardziej skupili się na oryginalności banknotu - tak nowe jak świeżo drukowane. Za nasze dolary dostajemy grubaśny plik pieniędzy związany gumką recepturką ;) Jak to nosić? Póki co pakujemy wszystko do plecaka i idziemy szukać transportu. Dogadanie się w Birmie w języku angielskim nie jest proste, łatwiej idzie nam po birmańsku… Kierowca taksówki po długich tłumaczeniach w końcu kiwa głową, że rozumie i że jedzie – uff!

- Fil, a czy my wiemy ile ta trasa będzie kosztować?
- Nie.
- A nie lepiej było ustalić to z góry?
- Nie.
- A jak będzie za dużo to będzie za późno na targowanie…
- Nie.
(zaległa cisza)

No dobra, nie znam się na birmańskich taksówkach i birmańskich taksówkarzach. Może mężczyźni dogadują się lepiej w kwestii pieniędzy… Choć w Azji nigdy nic nie wiadomo. Póki co jedziemy. Sam Yangon na pierwszy rzut oka wygląda ładnie, duże wille po bokach, zadbane ogrody, równe ulice. Dziwią mnie tylko wszech obecne druty, siatki i płoty kolczaste. Znak, że coś się tu jednak działo. Po kilkunastu minutach docieramy pod dom Wai Wai – okolica niczego sobie, piękne domy, dużo zieleni. Trochę martwię się o to ile zapłacimy, taksówkach nie ma nawet licznika (!) Okazuje się, że kursy z lotniska w Yangonie są sztywne i wynoszą od 5 do 7 dolarów ;) Nasz chce 7 ale Fil uznaje, że trasa była na 5 i płacimy 5000 kyat

Lokujemy się w pokoju i… idziemy spać. Prześpimy kilka kolejnych godzin, aż obudzi nas głód. Na szczęście w pobliży znajduje się polecana restauracja – Green Elephant. Jest to bardzo przyjemne miejsce, restauracja jest na dużym zadaszonym tarasie, otoczonym zielenią, wystrój wnętrza kolonialny, wszystko czyste i pięknie podane. Obsługa bardzo miła i nie nachalna. Bardzo dobra restauracja na pierwsze spotkanie z birmańskim jedzeniem. Wg Lonely’a Planeta to restauracja dla turystów najdroższej kategorii w Rangunie. My za dwa główne dania, dwa świeże soki, deser i dużą butelkę piwa płacimy ok. 18 USD Porcje są bardzo duże, nie jestem w stanie zjeść nawet połowy miski noodli. Mam nadzieję, że dalszej podróży będziemy trafiać na takie przyjemne miejsca.

Po jedzeniu wybieramy się do Shwedagon Pagoda – najpiękniejszej pagody w jakiej byłam. Dla birmańskich buddystów jest to najświętsze miejsce na świecie, do którego raz w życiu każdy powinien się udać. Pagoda widoczna jest z prawie każdego miejsca w mieście, położona na północ od centrum na niewielkim wzniesieniu. Wchodzimy wejściem wschodnim, mijamy stragany z dewocjonaliami, świecące obrazy z migającym buddą, plastikowe kopie pagody, święte różańce, modlitewniki, makatki etc. To samo co w Medjugorie – bardzo dobrze pamiętam, że tam zobaczyłam po raz pierwszy trójwymiarowy obraz Chrystusa na krzyżu, który w zależności od kąta spojrzenia, mrugał oczami. Niesamowite, tutaj też mają takie cuda! Przed wejściem do pagody zostawiamy buty w depozycie i na bosaka idziemy do centralnej części. Nigdzie nie widać kas ani punktu opłat, dziwne. Zwykle zanim odda się buty już trzeba płacić. Widok złotej stupy jest niesamowity... Otoczona przez złote i mniejsze stupy, misternie rzeźbione pagody, owiana kadzidłami… Bajkowy widok! Wtedy łapie nas strażnik i prowadzi do punktu opłat. Wracamy na ziemię. Obchodzimy dokładnie stupę dookoła, na szczęście zaczyna się zmierzchać i posadzki nie parzą w stopy („wejście w skarpetach surowo zabronione”). Czekamy do zmroku, kiedy to całość zostaje podświetlona. Jest cudownie!

Stupa to "dzwonowata" świątynia stożkowa z reguły biała lub pozłacana, ta którą tu oglądamy jest wyjątkowa - jest z litego złota - 322stopy wysokości - ok 1800 metrów sześciennych litego złota Dwa słowa o szczycie stupy czyli chorągiewce, która wskazuje wiatr i kuli która kończy iglicę: 1100 diamentów, 1383 innych kamieni szlachetnych (m.in. rubiny, szmaragdy) na chorągwi, 4351 diamentów na kuli, zwieńczeniem jest 76 karatowy diament.

Wieczorem udajemy się jeszcze zwiedzać dzielnicę w której mieszkamy, trafiamy na lokalny targ, jemy miejscowe przysmaki (np. placek z bananem i czekoladą ;), pijemy owocowe soki, piwo i gubimy klucz do pokoju. Na szczęście w porę się orientujemy i udaje nam się go znaleźć. Pierwszy dzień w Birmie za nami.

Mamy jeszcze mnóstwo przemyśleń nt. tego, że Birma jest bardziej jak Wietnam niż Tajlandia ale to na inną notkę. Czas spać.

dodane troche informacji praktycznych po męsku:
przed wyjazdem znajdowaliśmy horrorowate opowieści o wymianie walut, że najlepszy kurs tyko na lotnisku, że wymiana na mieście przypomina historie o cinkciarzach z naszych polskich dobrych lat, w ciemnych zaułkach z torbami pieniędzy i popularnym oszustwem typu sztos - wymiana dolarów na plik gazet.... pisze zdecydowanie dementując, Birma się cywilizuje, bankomaty widzimy często - na prawie co drugim skrzyżowaniu, a biura wymiany walut na większych skrzyżowaniach i miejscach turystycznych w Yangonie, nawet pod sama pagodą Schwedogan już wewnątrz ogrodzenia po uiszczeniu opłat wejściowych jest 3 bankomaty i bankowe biuro wymiany walut obsługujące tylko dolary, euro i dolary singapurskie,
kurs na razie wszędzie taki sam
1USD to 966 kyat przy wymianie 100USD, dla banknotów o niższych nominałach 20-50USD kurs 946, najniższe banknoty dolarowe to kurs 926kyatów.
Najwyższy rzadko spotykano banknot to 5000 kyatów lecz w powszechnych użyciu są raczej jedno-tysiączki
co do taxówek
- jeżdżą jak wszędzie na świecie
- brakuje im tylko taksometrów
- tutaj kurs jest zawsze na umowę - ryczałtowo
- po mieście negocjacje zaczynają od turystycznych 3-4tys kyat wystarcza 2500kyat
a teraz czas na zdjęcia
Schwedagon pagoda

prawie te same ujęcia w ciągu dnia i po zmierzchu
wesoły samolot NOK AIR - tym lecieliśmy
WEI WEI place - z typowym dla Rangunu - drutem kolczastym fantazyjnie rozwieszonym nad płotem
Green Elephant Restaurant
bankomat i biuro wymiany walut w Schwedagon

0 komentarze:

Prześlij komentarz