Po zjedzeniu sytego śniadania świat zawsze wygląda lepiej. Ninu nastawiała na stole: chaczapuri, omlety, lavash, śmietankę, dżem, miód, wyrób kiełbasopodobny, parówki, pomidory, ogórki, ser, kawę, herbatę, słodkie ciasteczka…
Szybko się zbieramy i wyruszamy w drogę do Tbilisi. W stolicy znajdujemy hostel Bonney, poleciła nam go Beata (i Piotrek) których poznaliśmy w Kazbegi. Rekomendacja Beaty była następująca „… bo wiesz poznałam taką blondynkę, tlenione włosy, takie wiesz loki i ona była bardzo umalowana co sugeruje, że w tym hostelu musza mieć łazienkę i jakieś takie warunki, bo wiesz ona tak wyglądała, że w takich zwykłych warunkach by nie spała, ale mówię Ci jak była umalowana, to na pewno znak, że tam jest ok…” Beata jest osobą, która mówi w zastraszającym tempie :-) Co do rekomendacji – miała rację, Bonney hostel jest całkiem ok., co prawda łazienki są wspólne ale jest ich aż trzy! Beata miała rację w jeszcze jednej sprawie, trzeba się wymieniać informacjami!
Idziemy zwiedzać Tbilisi, wspinamy się do dawnej twierdzy Narinkala (początek budowli IV-VIII w) – piękny widok na całe miasto, następnie zerkamy w stronę Matki Gruzji – ogromny, aluminiowy pomnik kobiety, która w jednej ręce trzyma miecz, a drugiej kielich z winem. Chodzimy po starym mieście i zastanawiamy się jak tu jutro rano dojechać do Mestii…
W hotelu dowiadujemy się, że aby dojechać do Swanetii (Mestia) należy złapać marszrutkę „o godzinie 6 rano odjeżdża z dworca kolejowego, stoi pod sklepem z taki neonem, acha i należy być już o 5 rano aby zarezerwować miejsce”. Fil dość lekko podchodzi do drugiej części informacji… Jak się okaże jutro rano, to była najważniejsza część wiadomości ;-)
Widok na Tbilisi z twierdzy
Matka Gruzja i jej stalowe piersi...
Ulica Rustaveli w deszczu
Pomnik św. Jerzego na tle nadchodzącej burzy
Gruzińskie łaźnie