30 kwietnia 2013 – Tatry – Dolina Chochołowska – Grześ

Co roku z początkiem wiosny, przybywają do Zakopanego miłośnicy krokusów. Przełom kwietnia i maja to zwykle wspomnienie krokusów, na szczęście w tym roku wiosna była opóźniona o dobrych kilka tygodni więc zdążyłam na samą fioletową końcówkę. Polany w Dolinie Chochołowskiej były jeszcze fioletowe. Może przy samym schronisku było już mniej krokusów, ale dla kogoś kto załapał się pierwszy raz na ten cud natury, w zupełności wystarczyło! Kiedy zatem jechać najlepiej na krokusy? Z początkiem wiosny (normalnym początkiem :), czyli na przełomie marca i kwietnia, wysokość śniegu w Dolinie Chochołowskiej nie powinna być większa niż 20 cm, przy słonecznej pogodzie zaczyna tworzyć się fioletowy dywan. Informacji nt. początku krokusów można szukać na stronie TPN oraz schroniska w dolinie.

Przechodzimy całą Dolinę Chochołowską i postanawiamy wejść na Grzesia (1653 m npm). Pogoda sprzyja, świeci słońce, jest ciepło powoli wdrapujemy się pod górę. Na przełęczy, przed ostatnia prostą na szczyt, zaczyna się śnieg oraz wiatr. W warstwie śniegu nie widać szlaku więc idziemy trochę na wyczucie. Na samym szczycie bardzo mocno wieje, chwilami mam wrażenie, że może mnie porwać. To zaledwie 1600 m. npm, co musiało być na Broad Peak…

Przez chwilę zastanawiamy się czy nie iść dalej na Rakoń i nie schodzić przez Przełęcz Zawracie, niestety jest już dosyć późno i nie chcemy chodzić po Tatrach nocą. Schodzimy tą samą drogą. Na kolację zjadam dużą porcję pierogów z baraniną, bryndzą i kwaszoną śmietaną. PYCHA. Chłopaków urzekła natomiast BOMBA, czyli piwo w zanurzonym kieliszkiem wiśniówki. Pozwolę sobie zacytować Grzesia „Nie ma nic lepszego niż piwo wieczorem z przyjaciółmi”.