Jest to dziś obręcz o średnicy 21 cm składająca się z gładko plecionych gałązek, pozbawionych cierni, które zostały rozdane przez cesarzy bizantyjskich oraz królów Francji albo przekazane przez krzyżowców do kościołów Europy. Siedemdziesiąt cierni rozproszonych po świecie uznano za prawdziwe. Mimo licznych badań nie udało się udowodnić w sposób zdecydowany autentyczności korony, ale jedno jest pewne: od szesnastu wieków towarzyszy jej żarliwa modlitwa chrześcijan.
Katedra obchodzi w tym roku 850 lecie (!).
Aby wejść na wieżę stajemy w długiej kolejce, jest zimno. Za nami stoją Anglicy w sweterkach, bez szalików i czapek, jak na nich patrzę to nie wiem czy mi zimniej czy cieplej. Stoimy ponad godzinę, kiedy wchodzimy do kasy w katedrze znika prąd, jeden, drugi, trzeci raz... W końcu dostajemy bilety i wchodzimy 400 stopni w górę. Mimo siatki nie czuję się bezpiecznie, sprawdzam czy jest mocna. Na górze znajdują się moje ukochane Maszkarony! Warto było dla nich wejść, są cudne! Widok na Paryż też jest ok, ale Maszkarony...
Po zejściu wcinamy kanapkę i ruszamy przez Hotel de Ville i Centrum Pompidou do stacji metra, którym dojedziemy do cmentarza Pere Lachaise - to opowieść na osobną notkę.