7 czerwca 2012 - Praga, Czechy

0

Szybka zmiana planów i jedziemy do Pragi z Grze i Niną. Dobrze mieć Ninę na pokładzie, ma przewodnik i wie co chce zwiedzać. Taka osoba jest niezbędna na wyprawie. Co prawda przez trzy dni będzie klęła na swój przewodnik, ale lepszy beznadziejny niż żaden (beznadziejny przewodnik to Praga Step by Step by Berlitz). Śpimy u pani Mili, tzn. w mieszkaniu, które obsługuje pani Mila i pan Jurij. Nie ma żarówek, nie działa gniazdko w kuchni, jest gorąco ale jest wszędzie bardzo blisko – to najważniejsza rzecz po nocnej wizycie na mieście.

Nina sprawdziła, że w Pradze jest jeszcze czynna wystawa The Human Body. Dwa słowa o wystawie: została zainicjowana przez Guntera von Hagensa, przedstawia zwłoki ludzi i zwierząt oraz ich fragmenty, poddane plastynacji. Wystawa była prezentowana na całym świecie wzbudzając równocześnie wielkie zainteresowanie oraz akty sprzeciwu.



Von Hagens twierdzi, że pokazywane na wystawach zwłoki po plastynacji, pozyskuje drogą darowizn ciał, dokonywanych przez samych dawców jeszcze za ich życia. Przeciwnicy wystawienniczej działalności von Hagensa wysuwali oskarżenia, że część zwłok von Hagens kupił od władz chińskich po wykonywaniu wyroków śmierci, głównie na młodych skazańcach. Jaka jest prawda, pewnie nigdy się nie dowiemy…

Na mnie wystawa zrobiła duże wrażenie. Nasze ciało jest niesamowicie skomplikowaną maszyną, mnogość systemów, naczyń, połączeń… To prawdziwy cud, że wszystko działa. Zafascynowały mnie mięśnie (finezyjnie ułożone włókna) oraz układ krwionośny (czerwona woalka w naszym organizmie). Czy byłam w szoku? Nie, ta wystawa to świetna lekcja anatomii. Ciało ludzkie od środka. Jedyne co mnie rozczarowało to… długość wystawy, w sumie obejrzeliśmy wszystko w godzinę i czułam pewien niedosyt.

Po wystawie pijemy zimne, czeskie piwo i wracamy na drugą stronę rzeki. Szwędamy się po Vaclavske Namesti i szukamy knajpy w której kiedyś spędziliśmy Sylwestra. Niestety Ferdinand Bar ze świnką w logo już chyba nie istnieje, sprawdziliśmy wszystkie podejrzane uliczki i nic… Szkoda, bo mamy stamtąd miłe wspomnienia – 23 śliwowice… Przechodzimy przez stare miasto i szukamy miejsca na kolacje. W sumie zadanie łatwe: ma być czysto, niezbyt drogo, w miarę chłodno… Niestety na całej praskiej starówce nie ma lokalu godnego naszej czwórki ;) Jest już późny wieczór, jesteśmy głodni, zmęczeni drogą, całodziennym chodzeniem dlaego postanawiamy wrócić do domu. Fil dzieli się swoim pomysłem, że zostały jeszcze kanapki i wódka w lodówce więc może zamiast czeskiego wieczoru zrobimy wieczór polski, Grze dorzuca, że są jeszcze konserwy… ;) Na szczęście pod domem jest mały pub i pomysł polskiego wieczoru upada (całe szczęście, bo nie wyobrażam sobie siebie z konserwą ;), rzutem na taśmę zamawiamy jedzenie i zimne piwo.

Padamy ze zmęczenia, jutro też jest pracowity dzień.

0 komentarze:

Prześlij komentarz