9 maja 2012 – Sonauli – Pokhara, Nepal

0

Budzę się o 4 rano, cale ręce mam pogryzione przez… nie wiem co. Na pierwszy rzut oka nie wygląda jak komar, może jakieś pchły albo nocne potworki? O 5:15 siedzimy już w autobusie, autobus ciut lepszy niż wczoraj, ale tylko ciut :-) Otrzymujemy również propozycje jazdy na dachu ale stanowczo protestuję, Fil jest nawet chętny, ale ja chciałabym dojechać żywa. Pierwsze dwie godziny mijają przyjemnie, z okna wieje chłodem, nie ma jeszcze słońca, jedziemy spokojnie… po azjatycku… każda napotkana istota jest dobrym pretekstem żeby się zatrzymać i zapytać czy nie chce jechać z nami a nóz widelec się dosiądzie i dosponsoruje… niektórzy jadą z nami dłużej inni krócej, jedni wsiadają zostawiając rower na poboczu drogi inni zabierają swoja koze ze sobą, ba pod pachami w sari mieszczą się dwie kury…

Nagle stajemy. W sumie w szczerym polu. Nie wiemy dlaczego. W autobusie panuje konsternacja, wszyscy coś gadają, ale nic nie rozumiemy. Siedzimy jak te kołki bo nikt nie mówi po angielsku. Myślimy, że to pewnie jakaś kontrola, ale nikt nie przychodzi. Mija 10, 15, 20 minut w końcu Fil zasięga informacji i dowiadujemy się, że jest strajk na drodze. Strajk mnie nic nie obchodzi przed nami jeszcze jakieś 6 godzin do Pokhary (!), niestety nikt nie jest w stanie powiedzieć czego strajk dotyczy ani o której się skończy. Ludzie leniwie wysiedli z autobusu i usadowili się pod krzakiem w cieniu, część się rozeszła, kierowca poszedł na barykadę – chyba chce dać łapówkę. Myślimy, że łapówka pomoże, w Azji na większość rzeczy pomaga. Niestety kierowca poszedł i nie wraca, ja rozkładam się na siedzeniu i czytam świąteczny numer Polityki, o Jezusie ze Świebodzinejro, o tym, o tym, że Charles Manson nie zabił osobiście Sharon Tate, o pochodzie w obronie Radia Maryja, o nowych sztukach teatralnych, o majowych świętach… Fil w tym czasie nie próżnuje i rozwija swoja znajomość języka nepalskiego, mapa i zegarek to jego główne pomoce naukowe. Dowiaduje się, że strajk potrwa do godziny 16. To nie było śmieszne, przekazał mi tą smutną informację i poszedł organizować objazd. Strajk w Nepalu jest organizuje zwykle jedna z 3 grup: politycy, studenci, maoiści, mogę być również opcje łączone np. studenci z politykami lub studenci z maoistami lub 3 grupy jednocześnie. Kto strajkuje dziś, nie wiemy, ale chyba się tłuką, bo jeżdżą często karetki. Fil zauważył, że przed chwilą zaparkował obok nas kolejny autobus (jest ich już kilkanaście), w którym panuje jakieś dziwne poruszenie. Najpierw obserwuje co się dzieje, widzi, że ludzie są przesadzani z jednego busa do drugiego, niestety znów nikt nie mówi po angielsku. Dobrze, że Fil zna nepalski. Pokazuje drugą drogę kierowcy i jakoś się dogadują, że tamtemu bardzo się śpieszy do Pokhary i musi dzisiaj dojechać, czyli będzie jechał drogą wybraną przez Fila. Akcja trwa godzinę, przerzucanie plecaków, ludzi, kłótnie, krzyki, kury ukryte w sari, druga opłata za bilety i… RUSZAMY! Nasz poprzedni kierowca nie wraca, nie mamy niestety z kim się kłócić o zwrot pieniędzy. Najwazniejsze, że jedziemy.

Druga droga do Pokhary nazywa się Saddartha Highway. Kręta, górzysta, nad przepaścią i dlatego nikt jej nie wybiera autobusem, chyba, że mu się spieszy i jest akurat strajk. Fil mówi, że droga jest super, z jednej strony przepaść, z drugiej strony góra – tak przez 160 km. Kierowca ma cojones ze stali, Fil sprawdzał prędkość, pierwszy nepalski kierowca na wyboistej ale prostej drodze osiągał do 40 km na godzinę, drugi kierowca nepalski (który miał odpowiednia motywację) po krętej drodze nad przepaścią jedzie blisko 70-80 km. Szacun dla kierowcy! Z 3 osobowej załogi jeden chłopak nie wytrzymał napięcia. Przyszedł na nasze ostatnie miejsca, dyskretnie otworzył okno i wyjął reklamówkę po czym zwrócił zawartość żołądka i wyrzucił przez okno. Te sam chłopak rozdawał chwile wcześniej reklamówki zielonym pasażerom i podtrzymywał na duchu.

Nasz kierowca wyprzedzał wszystko co się ruszało do drodze. Jak coś czyli np. autobus albo ciężarówka nie chciało zjechać z drogi, siedział na ogonie i trąbił aż ustąpiło. Nie ważne czy była przepaść czy nie, ważne aby wyjść na prowadzenie. Rzuca nas po całym tylnim rzędzie ale jesteśmy dumni z tego chłopaka, dzięki niemu o godzinie 16 docieramy do Pokhary. Niektórzy dopiero kończą strajk i ruszają w dalszą 6 godzinna drogę.

W Pokharze nie bierzemy taksówki, dowiadujemy się, że nad jezioro mamy iść prosto, więc idziemy… Jest dużo czyściej niż w Indiach, po ulicach nie wala się tyle śmieci. Znajdujemy super hotel, po małym (naprawdę małym) targowaniu dostajemy super cenę za pokój z widokiem na annapurne. Niestety dziś jest mgła więc nic nie widać, ale jutro rano ma być podobno lepiej. Idziemy na kolację, a wieczór spędzamy z imć Soplicą na naszym wielkim dacho-balkonie z widokiem na bliskie góry i mgłe :-) Przychodzi upragniony deszcz i powietrze nabiera ludzkiej temperatury…

PS. Podsumowując dzisiejszy dzień „Fuck India, go to Nepal” i to by było na tyle.

W drodze do Pokhary




Nasz szalony autobus

0 komentarze:

Prześlij komentarz