7 maja 2012 - Varanasi, Indie

0

Jeżeli w jakimś mieście na świecie zaczęło się życie to na pewno było to Varanasi. Prężnie działało już 1200 lat przed Chrystusem (!), od tego czasu chyba mało się tu zmieniło. (komentarz od Fil – Xi’an tam gdzie jest armia terakotowa – opisywane w lipcu 2011 działało już 2000 lat p.n.e ).

Jesteśmy w połowie drogi do Maranika Ghat, wesoło pstrykamy zdjęcia, podglądamy codzienne życie Gangesu, tu się myją, tu piorą, tu szczotkują psa, tu pija wodę… Nagle dopada nas Hindus i coś krzyczy, nie rozumiemy, ale widać że jest wściekły. Właśnie fotografowałam krowę, więc pierwsza myśl, że chodzi o to zdjęcie. Może ta krowa jest bardziej świętą od innych (choć nic na to nie wskazuje)? Podchodzi kolejny gość i tłumaczy nam, że podobno zrobiliśmy zdjęcie pogrzebu, a nie wolno. Próbujemy coś tłumaczyć, potem przepraszać ale nic to nie daje. W końcu wściekły gość mówi, że mamy zapłacić za kopiec drzewa (30 kg) dla zmarłego i w tej sposób odpokutować (liczba wściekłych gości się zwiększa). Aha, czyli jak zwykle chodzi o kasę. Nie dajemy się, odstawiamy mały teatrzyk, ja w ryk, ponieważ jest mnóstwo pyłków i mam naturalny katar, pociągam dramatycznie nosem. Mówię, do Fila: powiedz im, że się ich boję i nigdzie nie pójdę, Fil coś tam ściemnia, ale gość jest dobry w swoim fachu i nie daje się łatwo spławić. Trafiliśmy na godnego przeciwnika, chce od nas 500 dolarów jak nie to policja, paszporty, 3 miesiące więzienia i dodaje kilka innych słówek… Stoimy dobre 20 minut, reszta gości jest już znudzona i sobie idzie. Może ten też pójdzie? Niestety. Ponieważ padła kwota, a każda kwota podlega negocjacji Fil rozpoczyna… Ja się już trochę denerwuję, bo zwykle dużo szybciej nam szło w takich sytuacjach (no może poza uwięzieniem na granicy kambodżańskiej), gość swoje, Fil swoje. W końcu dobijamy targu, płacimy 500 rupii czyli jakieś 30 zł, a gość z furiata zmienia się w milutkiego jak kaczuszka przewodnika.

Skoro jest zapłacone chcę zobaczyć cały pogrzeb z bliska, żadne tam balkony, mam stać w pierwszym rzędzie z rodziną. Tak też się dzieje, zginął młody mężczyzna, najpierw jest polewany 7 substancjami na 7 świętych czakramów (np. miód, zioła, olejek sandałowy), potem zawijany w kolorowe, brokatowe materiały i obmywany z grzechów w Gangesie. Następnie ciało jest wyjmowane z materiałów i układane na stosie. Drzewo, szmatka, ciało, szmatka, drzewo. Całość jest polewana masłem albo jakimś innym tłuszczem, tak aby stos utrzymał temperaturę. Jak kogoś stać, dorzuca drzewo sandałowe. Stos podpala się świętym ogniem płonącym nad Gangesem nieprzerwanie od 3500 lat w tym gath’cie. Płomień znajduje się kawałek od miejsca gdzie palą zwłoki, przynosi się go na specjalnym sianie. Pilnujący ogień wyjmuje mały węgielek i wsadza w siano, zanim podpalający stos dojdzie do zwłok będzie trzymał w ręku pochodnię. Z taką pochodnią należy obejść zwłoki 5 razy dla 5 żywiołów (woda, ogień, ziemia, wiatr, serce) niestety nasz podpalający zwłoki ma kiepska pochodnię, bo sianko szybko płonie i zdąrzył obejść ciało tylko jeden raz, resztę nadrobił kreśląc koło nad głową zmarłego. Stos zapala się bardzo szybko. Ciało pali się od 2 do 3 godzin, potem mistrz ceremonii nabiera wody z Gangesu i gasi polewając 3 razy za siebie nie oglądając się aby dusza mogła osiągnąć stan nirwany, jeśli się obejrzy dusza będzie go nawiedzać w postaci złego ducha. Popiół ze stosu (i cała reszta) jest wyrzucany go Gangesu, gdzie czekają już poławiacze złota z sitami do przesiewania (a nuż się trafi jakiś złoty ząb, kolczyk albo pierścionek). Po wypaleniu stosu najbliższa rodzina idzie się ogolić, kobiety również i 10 dni modli się nad Gangesem, mówiąc święta mantrę. Po tym czasie mogą odejść i wrócić do normalnego życia.

Stoimy obok stosu i obserwujemy wszystko dokładnie, dym szczypie w oczy z nieba leje się żar. Stos płonie obok stosu, nikt nie płacze, bo to przeszkadza duszy w odejściu do nirwany. Po ciele zostaje mała kupka popiołu i parę kości, gdzieś widać czaszkę, gdzieś indziej stopy. Obok zwykłych stosów stoi też miejsce (niby klatka) tam palą mnichów. Dowiadujemy się, że nie pali się kobiet w ciąży, dzieci, ugryzionych przez kobrę (kobra jest świętym wężem Shivy, przedstawianym jako naszyjnik), świętych mężów i trędowatych (podobno trędowaty jest jak trup, więc nikt w niego nie inwestuje). Na koniec wchodzimy zobaczyć jeszcze święty ogień i siano, miejsce gdzie można kupić materiał do owijania ciała, olejki, tłuszcz etc. Dalej jest miejsce gdzie siedzą kobiety i mężczyźni bez włosów, czyli świeżo po pochowaniu kogoś z rodziny, na dole stoi krzywa świątynia Shivy, a przy brzegu kąpią się dzieci, kobiety robią pranie, ktoś nabiera świętej wody do pojemnika…

Udział w ostatniej drodze Hindusa zostanie na długo w mojej głowie.

Wychodzimy z pogrzebowej części, idziemy wzdłuż rzeki, przy brzegu śpiewają mantrę „Hare Kriszna, Hare Kriszna, Hare Rama, Hare Rama…” mijamy kolejne ghaty, obserwujemy toczące się życie. Jest bardzo gorąco dlatego postanawiamy wrócić łodzią, targujemy się i płyniemy Gangesem do hotelu. Jest mega gorąco, wchodzimy tylko do naszej restauracji bo dalej nie mamy siły, pijemy colę, dochodzimy do siebie i wracamy do pokoju.


Moja święta krowa...


Maranika Ghat






0 komentarze:

Prześlij komentarz