Na potwierdzenie biletów czekam do 19, okazuje się, że Filip ma miejscówkę, a ja nie. Jestem w dalszym ciągu na liście oczekujących, akurat do tego pociągu bez możliwości wejścia. Pakujemy się i jedziemy na stację dopytać o moja podróż, nie chce zostawać w Agrze sama! Na stacji znajdujemy biuro Szefa Biletów, sprawdza listy i mówi, że mogę wejść i możemy siedzieć razem na tej jednej miejscówce. Ulga! Ponieważ mamy jeszcze jedna rezerwację, usiłujemy się dogadać aby ja anulować, niestety odsyłają nas na szukanie Internetu „i tam se anulujcie”. Wychodzimy ze stacji, idziemy szukać Internetu, na stacji jest dziki tłum, wszyscy chcą coś wcisnąć, przed stacją morze rikszarzy i każdy pyta o to samo „riksza?”, bez względu na to czy słyszał wcześniejsza odpowiedź i tak zapyta „riksza?”. Znajdujemy malutką budkę, wciśniętą między smażalnie ciastek, a sklep z napojami, facet ma telefon, a na zapleczu komputer. Czekam na połączenie z Internetem (jak za starych dobrych czasów), niestety nie udaje się. Wracamy na stację, szukamy innego wyjścia, Fil znajduje biuro Managera Stacji – może tam się uda? Niestety odsyła nas z kwitkiem, kapitulujemy.
Do pociągu zostało jakieś 30 minut, siadamy w kącie i obserwujemy ruchy na stacji. Najciekawiej jest kiedy podjeżdża pociąg z wagonami drugiej klasy (nie objęte miejscówką), jeszcze zanim się zatrzyma wsiada do niego mnóstwo ludzi, krzyczą, pakują toboły, coś się wysypie, rozwali, podają dzieci przez okna… Nikt nie chce skończyć podróżując uczepiony barierki na ostatnim schodku do pociągu… Fil przekonuje mnie, że to nie takie złe miejsce, bo przyjemnie wieje i można oglądać widoki.
Czekamy i czekamy aż podjedzie nasz pociąg, a tu nic. Dopytujemy czy na pewno jesteśmy na dobrym peronie. Kilka minut później podają pierwszy komunikat, nasz pociąg opóźniony o 15 minut. Taki komunikat podadzą jeszcze 5 razy… (komentarz od Fil – co ciekawe następne komentarze również mówią o 15minutowym opóźnieniu – od planowanego czasu - gdzie planowanym czasem jest już poprzedni opóźniony czas z komunikatu, tym sposobem opóźniony był tylko 15 minut ale jako że pięciokrotnie to w europejskim wymiarze czasie daje 65 minut – ehh liczyć tak jak oni to dopiero szczeście)
W końcu przyjeżdża, jedziemy pierwszą klasą numer dwa z klimatyzacją. Pociąg to małe, twarde półki do spania, daję poduszkę, kocyk, prześcieradło i ubranie na kocyk. Mamy z Filem górna półkę. Wdrapujemy się i ledwo się mieścimy, czarno widzę wspólne spanie na miejscówce, na której sam Fil się nie mieści (a my musimy jeszcze upchać dwa plecaki). Próbujemy kilka układów, nie ma dobrego więc wciskamy się aby tylko oddychać. Klima daje lodem, niestety nie można jej wyłączyć ani zmniejszyć. Pamiętając klimę z Tajlandii ubrałam się ciepło, podkoszulek i koszula oraz chustka na głowę. Nie mogę zasnąć, nie mogę się ruszyć, bolą mnie wszystkie kości, mam zdrętwiałe ręce i miednicę (nie wiedziałam, że kość może zdrętwieć). Po sześciu godzinach zwalnia się wyrko obok i NARESZCIE można się wyprostować! Przykrywam się kocykiem z Lufthansy, potem prześcieradłem, na koniec wielkim kocem (razem z głową) i zapadam w półsen. Śni mi się, że jadę do Nepalu i wspinam się na jakąś śnieżną górę… Śnieżną, bo przez moje trzy warstwy dociera jednak trochę klimy.
Po 14nastu godzinach jesteśmy w Varanasi. Różnica między temperaturą w pociągu, a na zewnątrz wynosi jakieś 30 stopni, gorąc nas powala.
Dworzec w Varanasi to ponad milion ludzi idących w różnych kierunkach, śpiących, jedzących, biegnących, płaczących… Ogrom kurzu, kolorów i zapachów (od tych przyjemnych owocowo-jedzeniowych, po zapach kupy o poranku). Łapiemy rikszę i jedziemy do Meer Ghat, będziemy spać przy Gangesie. Nie dojeżdżamy nad samą rzekę ponieważ alejki robią się coraz węższe, a riksze mają zakaz wjazdu. Pozostaje wycieczka pieszo. Jest mega gorąco, a my z plecakami pomykamy nad Ganges. Zaraz mamy mnóstwo przyjaciół, którzy chcą nam coś pokazać, zaprowadzić, uszyć… Z boku to wygląda zabawnie, dwoje białych i stadko śniadych podążających ich śladem. Mówię do Fila, zwolnij zobaczymy co zrobią, oczywiście zwalniają, jak się zatrzymujemy, oni też się zatrzymują. Jesteśmy bardzo zmęczeni więc nie nawiązujemy przyjacielskim stosunków, do końca naszej trasy wytrwał tylko jeden, co śmieszniejsze jeszcze chciał za to kasę ;-)
Wybieramy pokój w hotelu Alka, zamiast klimy wybieramy AIR COOLER, taka duża skrzynka z wodą i wiatrakiem, nie jest tak agresywna jak klima, przyjemnie chłodzi powietrze i trochę nawilża, co prawda jest głośna jak motor ale da się wytrzymać. Na jakiś czas mam dosyć klimatyzacji.
Śpimy, jemy późny lunch w Brown Bread Bakery i znowu śpimy. Pijemy gorącą herbatę na kolacje i znowu śpimy… aż do rana
Do pociągu zostało jakieś 30 minut, siadamy w kącie i obserwujemy ruchy na stacji. Najciekawiej jest kiedy podjeżdża pociąg z wagonami drugiej klasy (nie objęte miejscówką), jeszcze zanim się zatrzyma wsiada do niego mnóstwo ludzi, krzyczą, pakują toboły, coś się wysypie, rozwali, podają dzieci przez okna… Nikt nie chce skończyć podróżując uczepiony barierki na ostatnim schodku do pociągu… Fil przekonuje mnie, że to nie takie złe miejsce, bo przyjemnie wieje i można oglądać widoki.
Czekamy i czekamy aż podjedzie nasz pociąg, a tu nic. Dopytujemy czy na pewno jesteśmy na dobrym peronie. Kilka minut później podają pierwszy komunikat, nasz pociąg opóźniony o 15 minut. Taki komunikat podadzą jeszcze 5 razy… (komentarz od Fil – co ciekawe następne komentarze również mówią o 15minutowym opóźnieniu – od planowanego czasu - gdzie planowanym czasem jest już poprzedni opóźniony czas z komunikatu, tym sposobem opóźniony był tylko 15 minut ale jako że pięciokrotnie to w europejskim wymiarze czasie daje 65 minut – ehh liczyć tak jak oni to dopiero szczeście)
W końcu przyjeżdża, jedziemy pierwszą klasą numer dwa z klimatyzacją. Pociąg to małe, twarde półki do spania, daję poduszkę, kocyk, prześcieradło i ubranie na kocyk. Mamy z Filem górna półkę. Wdrapujemy się i ledwo się mieścimy, czarno widzę wspólne spanie na miejscówce, na której sam Fil się nie mieści (a my musimy jeszcze upchać dwa plecaki). Próbujemy kilka układów, nie ma dobrego więc wciskamy się aby tylko oddychać. Klima daje lodem, niestety nie można jej wyłączyć ani zmniejszyć. Pamiętając klimę z Tajlandii ubrałam się ciepło, podkoszulek i koszula oraz chustka na głowę. Nie mogę zasnąć, nie mogę się ruszyć, bolą mnie wszystkie kości, mam zdrętwiałe ręce i miednicę (nie wiedziałam, że kość może zdrętwieć). Po sześciu godzinach zwalnia się wyrko obok i NARESZCIE można się wyprostować! Przykrywam się kocykiem z Lufthansy, potem prześcieradłem, na koniec wielkim kocem (razem z głową) i zapadam w półsen. Śni mi się, że jadę do Nepalu i wspinam się na jakąś śnieżną górę… Śnieżną, bo przez moje trzy warstwy dociera jednak trochę klimy.
Po 14nastu godzinach jesteśmy w Varanasi. Różnica między temperaturą w pociągu, a na zewnątrz wynosi jakieś 30 stopni, gorąc nas powala.
Dworzec w Varanasi to ponad milion ludzi idących w różnych kierunkach, śpiących, jedzących, biegnących, płaczących… Ogrom kurzu, kolorów i zapachów (od tych przyjemnych owocowo-jedzeniowych, po zapach kupy o poranku). Łapiemy rikszę i jedziemy do Meer Ghat, będziemy spać przy Gangesie. Nie dojeżdżamy nad samą rzekę ponieważ alejki robią się coraz węższe, a riksze mają zakaz wjazdu. Pozostaje wycieczka pieszo. Jest mega gorąco, a my z plecakami pomykamy nad Ganges. Zaraz mamy mnóstwo przyjaciół, którzy chcą nam coś pokazać, zaprowadzić, uszyć… Z boku to wygląda zabawnie, dwoje białych i stadko śniadych podążających ich śladem. Mówię do Fila, zwolnij zobaczymy co zrobią, oczywiście zwalniają, jak się zatrzymujemy, oni też się zatrzymują. Jesteśmy bardzo zmęczeni więc nie nawiązujemy przyjacielskim stosunków, do końca naszej trasy wytrwał tylko jeden, co śmieszniejsze jeszcze chciał za to kasę ;-)
Wybieramy pokój w hotelu Alka, zamiast klimy wybieramy AIR COOLER, taka duża skrzynka z wodą i wiatrakiem, nie jest tak agresywna jak klima, przyjemnie chłodzi powietrze i trochę nawilża, co prawda jest głośna jak motor ale da się wytrzymać. Na jakiś czas mam dosyć klimatyzacji.
Śpimy, jemy późny lunch w Brown Bread Bakery i znowu śpimy. Pijemy gorącą herbatę na kolacje i znowu śpimy… aż do rana
0 komentarze:
Prześlij komentarz