Wstaliśmy o świcie czyli o 9:00.
Śniadanie jemy w Khosla Cafe, szklanka z sokiem się lepi ale kelner przynosi rurkę, więc wszystko jest ok ;-) Mamy dużo czasu, pociąg do Agry odjeżdża o 14:00, a dworzec jest w miarę blisko. Szwędamy się po bazarze, zaglądamy na stoisko z przyprawami, pijemy sok z mango, szukamy świętych krów… W południe opuszczamy hotel, na pożegnanie szef pyta czy nam się podobało i czy wrócimy, Fil mówi, że lodówka nie działała i na pewno nie wrócimy. W sumie ma rację, picie gorącej wódki nie jest tym co tygrysy lubią najbardziej.
Z plecakami wspinamy się do kolejnej restauracji dachowej – The New Mount Everest, pijemy lassi i sok z limonki i gapimy się na ulicę, to moje ulubione zajęcie w podróży…
Na dworzec docieramy koło 13:00. Odnalezienie peronu, pociągu, wagonu i miejsca zajmuje nam może z 15 minut. Wszystko jest dokładnie oznaczone, a na drzwiach każdego wagonu z miejscówką, wisi lista pasażerów i numer miejsca, cieszę się jak dziecko widząc swoje imię i nazwisko napisane po naszemu i indyjsku! W pociągu panuje ogólny brud. Brudne jest wszystko, ale na suficie są trzy wiatraki, które łagodzą sytuację. Tory to jedna wielka toaleta, jak zawieje do okna to… Na dworcu w Delhi nie jest jednak tak źle – na tory spada tylko to co ktoś zrobi w pociągu podczas postoju, Fil mówi, że u nas Polsce jest tak samo (a ja myślałam, że u nas w pociągu robi się do specjalnego pojemnikoszamba, które jest opróżniane na końcu trasy), święta naiwności. Wyjeżdżając z Delhi na przedmieścia atmosfera się zagęszcza, na torach można zobaczyć grupki mężczyzn i dzieci w kucającej pozycji, bez spodni / sukienek / spódnic z butelka wody w prawej ręce i gotową do działa ręką lewą…
Pociąg (czyt. Wędzarnia) jedzie w miarę sprawnie, siedzę pod oknem z dziadkiem, Fil po drugiej stronie nawiązuje konwersację… Jest bardzo gorąco, zaczyna mi się mieszać w głowie, siedzę i ni to śpię, ni to gapię się za oknem, przychodzi konduktor, Fil coś mówi, że mam wyciągać wizę, więc kopię w hmońskiej torbie, kopię i kopię… W końcu wyciągam paszport i mówię: paszport mam tu, wiza też… Fil dziwnie się patrzy, gość od biletów również… Bilet, pokaż mu bilet! W końcu dociera do mnie, że chodzi o sprawdzenie miejscówek. Czuje się uwędzona, nie mogę podrapać po ręce bo zdrapuje brud i zostają takie dziwne ślady na skórze (ślady w kolorze czystej skóry). Dzięki konwersacji Fila wysiadamy na właściwej stacji. Od samego początku dopada nas dwóch kierowców rikszy ale gładko dajemy sobie z nimi radę. Idziemy do informacji turystycznej sprawdzić naszą rezerwacje na jutrzejszy, nocny pociąg do Varanasi. Rezerwacja nie zmieniła statusu co oznacza, że pociąg nas zabierze ale nie mamy miejscówek. To TYLKO 14 godzin jazdy z Agry… Mam nadzieję, że nie wlądujemy na miejscówkach stojących między wagonami. Teraz nie mam czasu się tym martwić, czas znaleźć nocleg.
Bierzemy rikszę i ruszamy do Shanti Lodge, podobno mają ładny widok na Taj Mahal z dachowej restauracji. Wchodzimy i prosimy o pokój bez klimy, prowadzą nas przez stajenkę dla kóz do przybudówki – dobra, jest tanio ale spanie w stodole? Mówimy, że chcemy zobaczyć jednak pokój z klimą, wdrapujemy się na sam szczyt i… powala nas widok. Jest genialny, najlepszy widok na Taj Mahal w mieście! Nasz pokój jest tuż za restauracją i nie jest drogi, nie zastanawiamy się. Zamiast biec pod prysznic, biegniemy na sam dach robić zdjęcia. Jest rewelacyjnie! Po sesji zamawiamy indyjskie jedzenie, zimne piwo i siedzimy na dachu zajadając smakołyki. Lepiej być nie może… PS. Pytanie na dziś, czy grasujące po dachach małpy nie zwiną naszego prania? Nie chciałabym stracić bielizny.
PS2. Właśnie Fil się dowiedział od obsługi, żeby absolutnie niczego nie zostawiać na balkonie bo małpy porwą…
PS3. Właśnie zniknął prąd i odpalono generatory...
Przynajmniej widać, że nie mam płaskostopia...
Śniadanie jemy w Khosla Cafe, szklanka z sokiem się lepi ale kelner przynosi rurkę, więc wszystko jest ok ;-) Mamy dużo czasu, pociąg do Agry odjeżdża o 14:00, a dworzec jest w miarę blisko. Szwędamy się po bazarze, zaglądamy na stoisko z przyprawami, pijemy sok z mango, szukamy świętych krów… W południe opuszczamy hotel, na pożegnanie szef pyta czy nam się podobało i czy wrócimy, Fil mówi, że lodówka nie działała i na pewno nie wrócimy. W sumie ma rację, picie gorącej wódki nie jest tym co tygrysy lubią najbardziej.
Z plecakami wspinamy się do kolejnej restauracji dachowej – The New Mount Everest, pijemy lassi i sok z limonki i gapimy się na ulicę, to moje ulubione zajęcie w podróży…
Na dworzec docieramy koło 13:00. Odnalezienie peronu, pociągu, wagonu i miejsca zajmuje nam może z 15 minut. Wszystko jest dokładnie oznaczone, a na drzwiach każdego wagonu z miejscówką, wisi lista pasażerów i numer miejsca, cieszę się jak dziecko widząc swoje imię i nazwisko napisane po naszemu i indyjsku! W pociągu panuje ogólny brud. Brudne jest wszystko, ale na suficie są trzy wiatraki, które łagodzą sytuację. Tory to jedna wielka toaleta, jak zawieje do okna to… Na dworcu w Delhi nie jest jednak tak źle – na tory spada tylko to co ktoś zrobi w pociągu podczas postoju, Fil mówi, że u nas Polsce jest tak samo (a ja myślałam, że u nas w pociągu robi się do specjalnego pojemnikoszamba, które jest opróżniane na końcu trasy), święta naiwności. Wyjeżdżając z Delhi na przedmieścia atmosfera się zagęszcza, na torach można zobaczyć grupki mężczyzn i dzieci w kucającej pozycji, bez spodni / sukienek / spódnic z butelka wody w prawej ręce i gotową do działa ręką lewą…
Pociąg (czyt. Wędzarnia) jedzie w miarę sprawnie, siedzę pod oknem z dziadkiem, Fil po drugiej stronie nawiązuje konwersację… Jest bardzo gorąco, zaczyna mi się mieszać w głowie, siedzę i ni to śpię, ni to gapię się za oknem, przychodzi konduktor, Fil coś mówi, że mam wyciągać wizę, więc kopię w hmońskiej torbie, kopię i kopię… W końcu wyciągam paszport i mówię: paszport mam tu, wiza też… Fil dziwnie się patrzy, gość od biletów również… Bilet, pokaż mu bilet! W końcu dociera do mnie, że chodzi o sprawdzenie miejscówek. Czuje się uwędzona, nie mogę podrapać po ręce bo zdrapuje brud i zostają takie dziwne ślady na skórze (ślady w kolorze czystej skóry). Dzięki konwersacji Fila wysiadamy na właściwej stacji. Od samego początku dopada nas dwóch kierowców rikszy ale gładko dajemy sobie z nimi radę. Idziemy do informacji turystycznej sprawdzić naszą rezerwacje na jutrzejszy, nocny pociąg do Varanasi. Rezerwacja nie zmieniła statusu co oznacza, że pociąg nas zabierze ale nie mamy miejscówek. To TYLKO 14 godzin jazdy z Agry… Mam nadzieję, że nie wlądujemy na miejscówkach stojących między wagonami. Teraz nie mam czasu się tym martwić, czas znaleźć nocleg.
Bierzemy rikszę i ruszamy do Shanti Lodge, podobno mają ładny widok na Taj Mahal z dachowej restauracji. Wchodzimy i prosimy o pokój bez klimy, prowadzą nas przez stajenkę dla kóz do przybudówki – dobra, jest tanio ale spanie w stodole? Mówimy, że chcemy zobaczyć jednak pokój z klimą, wdrapujemy się na sam szczyt i… powala nas widok. Jest genialny, najlepszy widok na Taj Mahal w mieście! Nasz pokój jest tuż za restauracją i nie jest drogi, nie zastanawiamy się. Zamiast biec pod prysznic, biegniemy na sam dach robić zdjęcia. Jest rewelacyjnie! Po sesji zamawiamy indyjskie jedzenie, zimne piwo i siedzimy na dachu zajadając smakołyki. Lepiej być nie może… PS. Pytanie na dziś, czy grasujące po dachach małpy nie zwiną naszego prania? Nie chciałabym stracić bielizny.
PS2. Właśnie Fil się dowiedział od obsługi, żeby absolutnie niczego nie zostawiać na balkonie bo małpy porwą…
PS3. Właśnie zniknął prąd i odpalono generatory...
Przynajmniej widać, że nie mam płaskostopia...
0 komentarze:
Prześlij komentarz