3 maja 2012 - Delhi, Indie

0

3 maja 2012 To był bardzo pracowity dzień, ale od początku… Poranek zaczął się paskudnym śniadaniem. Do tej pory śniadania w Azji były lepsze, gorsze, mniejsze, większe ale nigdy paskudne. Pominę brudny talerz – bo to standard. Było niejadalne i już, na szczęście jest tak gorąco, że nie chce się jeść.

Po śniadaniu łapiemy motorikszę i jedziemy zwiedzać Red Fort - wielką fortecę zbudowaną z czerwonego piaskowca. Forteca stanowiła kiedyś o potędze Indii to w niej odbywały się uroczyste ceremonie z eunuchami, słoniami, muzyką, budowlami z drogiego kamienia. Do fortecy wchodzi się przez bramę Lahori, nad którą od 1947 powiewa indyjska flaga. To bardzo ważny element bo większość eksponatów, sal, zdjęć wewnątrz fortu dotyczy właśnie walki o niepodległość. Za Lahori Gate mijamy Chatta Chowk - bazar na którym kiedyś sprzedawano głównie złoto i udajemy się w stronę Muzeum Powstań Indyjskich. Bardzo mi się podoba bo jest dużo wiatraków… Następnie gonimy papugi i wiewiórki po czym udajemy się do Naubat Khan –miejsca gdzie kiedyś grali muzycy, potem przechodzimy Muzeum Wojen Indyjskich – bardzo fajne, bardzo dużo wiatraków i nawet jeden klimatyzator… Po muzeum idziemy w stronę Diwan-i-Am – miejsca gdzie cesarz przyjmował oficjalnych gości. Ciekawostka jest, że w dawnych czasach wszystkie kolumny osłaniano wielkimi zasłonami, tak aby położne na nich wzory z polerowanych muszli nie straciły koloru od słońca. Potem przechodzimy do Diwas-i-Khas najdroższego pawilonu wyłożonego marmurem, a następnie do Khas Mahal gdzie cesarz wiódł swoje prywatne życie. Obok znajduje się jeszcze mały meczet – Moti Masjid. Na koniec muzeum Archeologiczne z wiatrakami i dwoma klimatyzatorami…






Dobijamy targu z motorikszarzem i jedziemy w podróż po Delhi. Nasz kierowca mana imię Raji, dowiadujemy się, że motoriksza to duży wydatek 10 000 US $, a samochód 7 000 US $. W Deli jest ograniczona ilość licencji na motorikszę do 55 000, zastanawiamy się dlaczego nie przerzuci się na samochód i bycie taksówkarzem? Raji tłumaczy nam, że ludzie wola zatrzymać rikszę niż taksówkę, bo jest taniej. Raji został rikszarzem ponieważ nie ma wykształcenia, ma 4 braci i 3 siostry i rodziców nie było stać na edukację. Dlatego Raji ma tylko 2 dzieci, syna i córkę. Syn ma zostać inżynierem, lekarzem albo nauczycielem, dopytujemy czy nauczyciele dużo zarabiają w Delhi? Nie, zarabiają mało ale cieszą się szacunkiem, pozostałe dwa zawody mają i pieniądze i w miarę dobrą reputację. Raji płaci synowi za prywatną szkołę i inwestuje w język angielski, pytamy czy chciałby aby syn prowadził kiedyś jego rikszę, odpowiada, że absolutnie nie, bo to ciężka praca…

Raji zawozi nas do miejsca poświęconego pamięci Gandhiego - park ze specjalnym miejscem w którym jest płaska płyta, na której leżą świeże kwiaty oraz płonie wielki znicz. Przed wejściem do samego miejsca pamięci należy zdjąć buty. Po lewej stronie bezpłatne półki, po prawej dwoje strażników i półki płatne. Mówię do Fila, że zostawiamy buty w bezpłatnych, przez 5 minut nikt nam nic nie ukradnie, Fil milczy ale się zgadza. Wchodzimy, idziemy po zielonych matach, nagle Fil stwierdza, że jednak wróci po buty, a może tych dwóch strażników jednak ma ochotę coś ukraść? Wraca z butami w plecaku. Idziemy po zielonych matach, stoimy przed pomnikiem, w jednym miejscu czuję, że maty są przyjemnie mokre i chłodne, macham do Fila... W końcu fajnie stanąć w chłodnej wodzie! Fil przychodzi i mówi wprost, że czuje, że ktoś tu jednak nasikał dlatego jest mokre. Czar pryska i już nie cieszę się ze stania na mokrej macie…



Wracamy rikszy i jedziemy do Humayun’s Tomb. Grobowiec robi ogromne wrażenie, jest ciekawszy niż Red Fort. Zbudowany z czerwonego piaskowca i białego marmuru, odwiedzony przez Baracka Obamę podczas wizyty w Delhi (chyba najważniejsza wiadomość :-), wpisany na listę kulturowego dziedzictwa międzynarodowego. Warto!


Po grobowcu odwiedzamy jeszcze hinduską świątynię – Luxury Temple, gdzie Fil otrzymuje błogosławieństwo i czerwoną kropkę na czole. Ja za swoje błogosławieństwo musze zapłacić, a i kropkę muszę sobie namalować sama. Szkoda, że nie można robić zdjęć, bo świątynia jest fascynująca.

Raji prosi nas jeszcze abyśmy dali się namówić na jeden sklep, jestem nieugięta ale mówi, że dostanie za to kupon na paliwo, więc zgadzam się na jeden sklep. W sklepie jest nawet miło – jest klimatyzacja. Oblatujemy dwa piętra w dwie minuty – zarabiamy na kupon paliwowy i jedziemy do hotelu. Jak miło stanąć pod prysznicem… Zimnym prysznicem… W sumie nie ma ciepłej wody więc wybór jest ograniczony.

Odpoczywamy i idziemy na wieczorną rundę po bazarze. Zwiedzamy ulicę z warzywami, kupujemy limonki (woda z limonką smakuje lepiej), przymierzamy buty – niestety na bazarze mają tylko european size, co oznacza, że dla mnie nie ma nic. Jemy kolację w nowej restauracji dachowej – Sayam Restaurant. Pierwszy raz w życiu jem wiewiórkę! Miał być kurczak ale kurczak nie jest to na pewno! Nie przypomina to w smaku żadnego znanego mięsa. Zostaje tylko wiewiórka. Wiewiórek jest tutaj dużo więc łatwo je złapać i przyrządzić… Nie wiem co będzie jutro, bo to była wiewiórka zrobiona na ostro. Ostro na wejściu…


W pokoju profilaktycznie popijam polskiego drinka – wódkę z colą.

Jutro jedziemy pociągiem – indyjskim pociągiem do Agry zobaczyć Taj Mahal.

0 komentarze:

Prześlij komentarz