Między Soi Rambutrii, a Khao San Rd postawili Starbucks Coffee. Szok. Globalizacja dociera wszędzie. Wcale mnie to nie cieszy. Nie ma już pań kosmetyczek pod gołym niebem, nie ma już masażystek pod chmurką, zniknęło kila street foodów, stoisk i hosteli. Pojawił się Starbucks, McShit, Burger King (opanował całą Khao San Rd) oraz większe KFC. Komercjalizacja postępuje w zastraszającym tempie, jak tak dalej pójdzie, nie będzie sensu tu jeździć bo wszystko będzie takie samo jak u nas. Od dziś oficjalnie bojkotuję gównianą kawę ze Starbucksa, który delikatnie mówiąc wszedł między wódkę, a zakąskę. Wygląda tu jak kwiatek przyczepiony do kożucha.
Nasz ulubiony guesthouse (Green House) się odnowił, na pierwszym piętrze są położone nowe płytki, w pokojowej łazience też. Co prawda dalej tu i ówdzie wychodzi grzyb, ale to raczej wina klimatu. Na dole zamiast małych klitek jest duży bar i otwarta kuchnia, profesjonalny sprzęt dla ulicznych grajków oraz mnóstwo stolików. Na pierwszy posiłek zamawiany yellow curry i smażone noodle z wołowiną i zielskiem. Nie muszę chyba pisać co, kto zjadł. Do tego zimne tajskie piwo…
Po podróży chodzimy trochę jak w transie, nie można iść spać bo trzeba się szybko przestawić czasowo, ale z drugiej strony oczy się same zamykają. Nie pomaga pogoda, powietrze monsunowe jest ciężkie, wilgotne i zachęca do spania. Przed wyjazdem sprawdzałam prognozy pogody i miało cały weekend lać, bez szans na słońce, generalnie burza za burzą. A jak było? Zdecydowanie słonecznie, chwilami pochmurnie, raz miało padać ale się nie zdecydowało. Gdyby tak miało być, to super! Monsuna dziś nie doświadczyliśmy.
Mamy na liście kilka rzeczy, których do tej pory nie udało nam się zwiedzić w BKK. Postanowiliśmy zobaczyć jedną z nich – dom Jima Thompsona. Za każdym razem jak czytałam w przewodniku, że jest to miejsce warte zobaczenia, myślałam – dom, jak dom, co tu się podniecać. Tym razem jednak postanowiłam zobaczyć osobiście, czym to się ludzie zachwycają. Łapiemy taksówkę i tłumaczymy gdzie chcemy dojechać, gość w ząb nie rozumie o co nam chodzi, pokazuje mu mapę ale on nie potrafi nic z niej przeczytać (w zasadzie to chyba nie umie czytać), w końcu Fil łapie Tajkę i mówi, żeby mu wytłumaczyła, gdzie chcemy dojechać, bo jakiś niekumany. Dogadujemy się i po chwili mkniemy w korkach na miejsce, tzn. obok miejsca, bo nawet po tajsku taksówkarz nie zrozumiał o co chodzi. Wysiadamy i postanawiamy dojść na piechotę ostatni kawałek, prowadzę Fila taką drogą, że nawet on się zastanawia czy powinniśmy tam iść, profilaktycznie pyta pani nad szambem. Pani z szamba odpowiada, że to dobra droga. Punkt dla mnie ;-) Idziemy na klongiem (czyt. długim kanałem, dawną drogą wodną), idziemy i idziemy i dochodzimy na miejsce. Mój nos mnie nie mylił! Co prawda przy wyjściu okazuje się, że była prostsza droga dojścia, ale wtedy nie byłoby tak ciekawie. Fil do końca dnia będzie żałował, że nie kupił wody od bezzębnej staruszki…
Teraz dwa słowa o domu i właścicielu. Jim Thompson był Amerykaninem, który przyjechał do Azji, w trakcie II wojny światowej. Miał w niej służyć, ale nim do czegokolwiek doszło, wojna się skończyła. Niedługo potem został wysłany do BKK i… postanowi już zostać na zawsze. Zajmował się jedwabiem, produkcją i eksportem – dzięki temu dorobił się pięknego domu w tajskim stylu. Dom rzeczywiście robi wrażenie, piękna architektura, ogród, antyki. To wyjątkowo spokojne miejsce, w tym szalonym mieście. Warto zobaczyć. Największą zagadką Jima Thompsona jest jego śmierć. Wyszedł na krótki, samotny spacer w górach Malezji i nigdy nie wrócił. Nie znaleziono nigdy jego ciała, ani żadnych śladów.
Wieczorem idziemy jeszcze na targ amuletów, pooglądać królewski pałac z królewskiego trawnika, jem kolację (nie trafiam z zupą, dostaje solankę zamiast tom yum), poprawiam smak mięsem na kiju oraz bananowi-ananasowym shakiem i padam.
Kokony jedwabnika (zdjęcie poniżej) wrzuca się do wrzącej wody i snuje nic jedwabiu (na zdjęciu powyżej)
Targ amuletów
Tylko mnich potrafi odróżnić amulet działający od amuletu, który nie posiada mocy
Znajdź amulet zapewniający powodzenie w miłości i płodności ;)
0 komentarze:
Prześlij komentarz