15 maja 2012 - Kathmandu, Nepal

3

Dzień w Kathmandu zaczynam od tostu z jajkiem i czarnej herbaty. Siedząc na tarasie układam plan zwiedzania Hanuman-dhoka Durbar Square. Dochodzi 8 rano, przewodnik spakowany, śniadanie zjedzone, ręce nasmarowane filtrem więc ruszamy. Po drodze mija nas kilku naciagaczy z podróbkami tiger balmu, zaczepia kilku rikszarzy, a sprzedawcy proszą o pierwszy zakup (pierwsze pieniądze zarobione danego dnia to prawie błogosławieństwo).

Z dzielnicy Thamel, gdzie śpimy, na plac idzie się jakieś 25 minut. Ponieważ jesteśmy dość wcześnie, nie widać innych białych, strażnik od razu nas łapie i zaprasza do okienka z biletami. Wyrabiamy sobie 3-dniowe przepustki i zamiast ruszać na zwiedzanie, ruszamy na targ :-) Niekończąca się ilość masek, biżuterii, figurek, zamków, narzędzi, klamek… Sprzedawcy równiutko układają towar i zachęcają. Poranne ceny zawsze są lepsze od wieczornych więc wybieramy kilka rzeczy. Mamy opracowaną taktykę negacji pt. „znudzona żona”. Pokazuje Filowi co mi się podoba i zaczynamy negocjować, ponieważ pierwsze ceny są kilka razy wyższe mówię, że nie jesteśmy w takim razie zainteresowani i próbuje odciągnąć Fila. Fil w tym czasie nawiązuje kontakt ze sprzedawcą i mówi, że może by i kupił ale żona mu nie pozwala… Zwykle podchodzę jeszcze ze dwa razy i mówię, że nic nie kupujemy i idziemy zwiedzać. Cena nagle spada, Fil się zaprzyjaźnia, niby taka męska solidarność plemników ;-) Taktyka sprawdzona wielokrotnie, zawsze działa.

Zwiedzanie zaczynamy od Kumari Ghar. Kumari jest żywym wcieleniem bogini Taleju. Od czasu do czasu pojawia się w oknie w asyście swoich strażników, aby zobaczyć i być podziwianą przez poddanych. Jakiś czas temu oglądałam w telewizji program o życiu Kumari, bardzo mnie zainteresował. Kumari może zostać dziewczynka w wieku od 4 lat do 5 lat, musi spełniać wiele kryteriów np. 32 kryteria fizyczne i psychiczne (m.in. kolor oczu, kolor zębów, brak skaz na ciele, tembr głosu…), odpowiedni horoskop, przetrwać bez płaczu próbę strachu… Dziewczynka która zostaje Kumari pełni swoja rolę do momentu dojrzewania lub większej utraty krwi. Kumari wychodzi ze swojego małego, fortu tylko z okazji kilku świąt. Jest noszona w lektyce, odziana w drogie szaty. Istnieje legenda, że poślubienie Kumari przynosi pecha, jednak to chyba tylko legenda bo wiele poprzednich Kumari wyszło za mąż i nic złego się nie stało. Kupiłam sobie książkę o losach Kumari, która pełniła tę rolę w latach 1984-91, obecnie Rashmila Shakya pracuje w międzynarodowej firmie jako software developer i prowadzi normalne życie (o ile po takich doświadczeniach życie może być normalne). Oglądamy dom Kumari z zewnątrz, zerkamy w okna, niestety dziewczyna się nie pojawia. Wchodzimy do środka domu, na dziedziniec i jesteśmy urzeczeni, misternie rzeźbione ściany, okna, drzwi robią niesamowite wrażenie. Tu mieszka bogini – to się czuje…

Okno Kumari



W domu Kumari dopada nas po raz drugi samowolny przewodnik i oferuje swoje usługi, jest dość natrętny w końcu Fil składa mu propozycje, że za 1000 rupii to on mu opowie o życiu Kumarii, bo właśnie przeczytał książkę. Co prawda, przeczytał okładkę, ale było na niej dość dużo informacji. Gość nareszcie się odczepia, a my spokojnie udajemy się dalej.

Kasthamandap - lokalna legenda głosi, że ta świątynia powstała w XII wieku, a jej 3-stopniowy dach zbudowany jest z jednego drzewa (Fil od razu mówi, że to nie możliwe ;-) Na każdym rogu świątyni znajduje się wizerunek Ganesh’a. Przed wejściem siedzi dość duża kolejka żebraków, ale są w miarę spokojni, nie przeszkadzają. Można zapalić świeczkę, pomodlić się, a w środku zostać pobłogosławionym. Oczywiście jak to w Nepalu, można również kupić ogórki, zieleninę i paprykę.



Zaraz obok znajduje się Sillian Sattal ogromny, 3 piętrowy dom jest świątynią Hare Kriszny. Legenda głosi, że został zbudowany z drewna, które zostało po budowie Kasthamandap. Na parterze, w każdej możliwej dziurze toczy się handel. Miski, wiaderka, gliniane naczynia, słodycze, owoce, warzywa…

Postanawiamy trochę odpocząć i siadamy na schodach świątyni poświęconej Vishnu – Trailokya Mohan Narayan. Podglądamy codzienne życie placu, śpieszący się kierowcy rikszy, małe taksówki, krowy, sprzedawcy słodkiej waty, naciągacze, kobiety w sari, wojsko etc. – wszyscy gdzieś podążają, każdy w innym kierunku ale nie ma kolizji, może dlatego że wszyscy trąbią, dzwonią i krzyczą w tym samym czasie. Podglądanie życia toczącego się na ulicy to moje ulubione zajęcie w trakcie podróży. Przed świątynią znajduje się pomnik bóstwa Garud. Z naszego miejsca widać również świątynię Shiva-Parvatil w oknie na pierwszym piętrze widać dwie figurki bóstw.





Następy przystanek to wizyta na schodach Maju Deval, nie zabawiamy jednak długo bo zaczyna już świecić mocniej słońce. Maju Deval jest poświęcona Shivie, jest to jedno z bardziej polarnych miejsc spotkań ludzi i… nadlatujących gołębi. Podobno wewnątrz świątyni jest wiele fallicznych symboli, niestety drzwi są mocno zamknięte, a przez okna nic nie widać.

Kwiaty dla bogów



Postanawiamy obejść jeszcze trzy miejsca zanim schowamy się przed słońcem w muzeum. Oglądamy świątynię Jagannath (warto zapamiętać tą nazwę ;-), Indrapur oraz kolumnę króla Pratab’a. Po dość długiej sesji (owoce sesji na końcu notki), zmęczeni upałem chronimy się w Tribhuvan Museum.









Tribhuvan Museum zasługuje na osobny paragraf. Niby nic fascynującego bo muzeum jest w zdecydowanej większości poświęcone królowi Tribhuvan’owi, ale warto tam wejść aby… się pośmiać. Zaczyna się całkiem dobrze: śpioszki króla, kaftaniki, małe ubranka… Dalej jest łóżko, biurko, ubrania z koronacji, garnitur w który król był ubrany dnie tego i owego, jego laski do chodzenia oraz ulubiony ptaszek w klatce – w wersji wypchanej (!) upiera się Fil, a dla mnie w wersji zasuszonej ;-) Tak przez kolejnych kilkanaście pokoi, komnat i korytarzy. Po muzeum króla Tribhuvana, znajduje się muzeum poświęcone królowi Mahendrze… Szybkim krokiem przechodzimy przez dzieciństwo, okres dojrzewania, edukację, ulubione książki i sprzęty grające, kostium spadochroniarza, resztki w tortu urodzinowego… Mamy wrażenie, że to się nigdy nie skończy ;-) Szczęśliwie docieramy do końca, spragnieni wody, udajemy się na południowa przerwę do hotelu.

Przechodzimy jeszcze obok kamiennej inskrypcji w 15 językach, która powstała z inicjatywy króla Pratap Malla (podobno miał bardzo dobrą głowę do nauki języków). Na kamieniu podobno jest jedno słowo po francusku – nie znalazłam ale tez nie znam francuskiego ;-) Legenda głosi, że z tablicy popłynie mleko, jeśli ktoś będzie w stanie rozszyfrować napisy we wszystkich 15 językach.

To był naprawdę pracowity poranek, popołudnie nie było spokojniejsze.

Po naładowaniu baterii, tych w aparacie i ciele ;-) Ruszamy ponownie na Durbab Sq. Zaczynamy od obejścia świątyni Taleju. najwyższa i największa na całym placu. Nie jest otwarta (co dziwne, nawet dla Hindusów). Na zachodniej stronie muru znajduje się drzewo Tree Shrine, które wrosło w mały wykusz i wygląda jak wyjęte z Agkor Wat w Kambodży. Pod drzewem siedzi dwóch Sadkhu…







Przechodzimy na północną część placu, ostatnia świątynia do zobaczenia to Mahendreswor, podobno najbardziej sławna w całej dolinie. Nie widzę aby ktoś się nią szczególnie interesował, świątynia jak świątynia. Kupujemy kolejnego mango slice’a i postanawiamy jeszcze trochę poszwę dać się po placu. Podchodzimy m.in. do pomnika Kala Bhairab – groźne wcielenie Shivy, jeśli ktoś skłamie w tym miejscu ściągnie na siebie śmierć…



Plac jest pełen zakamarków, pomników, świątyń trudno wszystko uchwycić w jeden dzień. Postanawiamy zobaczyć jeszcze ulicę Freak’ów, która odchodzi od placu, a później udać się w inną część miasta. Freak Street była w latach ’60 mekka hippisów, hasysz, pokoje za 3 rupie, dźwięki Morrisona i Joplin… niestety dziś to zwykła ulica z mrocznymi guest housami i kilkoma rockowymi knajpami. W sumie minęło ponad 50 lat od czasów jej świetności. Myślę, że dzisiejszą mekka jest Thamel – mnóstwo klubów, alkohol, na każdym rogu proponują haszysz i inne używki, muzyka na żywo (czego doświadczam przez ścianę pisząc te słowa ;-) Fil mówi, że proponowali mu jeszcze inne rzeczy ale nie za bardzo chce się przyznać jakie…

Następny przystanek to Swayambhunath – świątynia położona zaraz pod miastem na wzgórzu. Wspinamy się po schodach, a wokół nas biegają małpy (!) Jakoś nie mam do nich zaufania, nie wiem czy mi czegoś nie zwiną, nie drapną. Nie zaprzyjaźniam się z nimi, już wolę leniwe nepalskie psy. Świątynia jest magiczna… W centrum znajduje się stupa, na której namalowane są oczy – symbol jedności, z trzecim okiem pośrodku – symbol wejrzenia Buddy. Wierzący okrążają stupę mówiąc mantrę Om mani padme hum czyli Bądź pozdrowiony, klejnocie w kwiecie lotosu. Obok stupy znajduje się taras widokowy – panorama Khatmandu.

















Na deser kilka zdjęć ze świątyń znajdujących się na Durbar Sq. czyli jak TO robiono w czasach bogów :-)











3 komentarze:

Anonymous pisze...

Dobrze, że się w końcu odezwaliście.
W wypadku lotniczym 14 maj w północnym Nepalu zginęło 11 osób i ucierpiało dwoje białych turystów.
Na szczęście to nie Wy. Uff.
M.

Anonymous pisze...

To akurat cenna informacja o wypadku, zwłaszcza, że tu nie ma o tym mowy. Dzięki :)

----------------------------------
...a Ty Mamo wyluzuj bo Ci zabiorę dostęp do bloga ;)

M.

Anonymous pisze...

No tak, następna osoba mnie straszy i to kto !
A ładnie to tak straszyć własną matkę ?

Prześlij komentarz