Do Kataru (Doha) lecimy 4,5 godziny, czas mija bardzo szybko. Jednak w pięciogwiazdkowych liniach lotniczych czuć różnicę jakości i podejścia do klienta. Na lotnisku nie trzeba rzucać się do kolejki do samolotu, wchodzi się numerami rzędów, na pokładzie nic się nie korkuje, pomagają bardzo ładne stewardesy. Wszystkie mogłyby startować w konkursie miss. W samolocie działają telewizory, można wybierać z ponad 70 filmów, mają również premiery. Co prawda kino bolywood nie działa po angielsku, no ale trzeba się było uczyć hindu ;) Rodzaj jedzenia można wybrać już przy rezerwacji biletu, w porze obiadowej dostajemy posiłek jaki wcześniej wybraliśmy. Ciasto czekoladowe, z czekoladowym kremem, wiśniami i czekoladową kruszonką jest wyśmienite. Oczywiście alkohol leje się strumieniami… lecą Polacy…
Lotnisko w Katarze jest ogromne, wysiadamy na terminalu i szukamy wyjścia, pytamy kilku osób, błądzimy, w końcu okazuje się, że nie ma wyjścia - „No exit!”. Aby wyjść na miasto należy pojechać na inny terminal, na terminal z wyjściem ;) Wszystkie kobiety na lotnisku ubrane są na czarno „burka style”, za to mężczyźni… Wyglądają jak z żurnala, w długich białych sukniach, z białymi lub czerwonymi chustami na głowie, idealnie przystrzyżone bródki, idealnie przystrzyżone włosy, wypielęgnowane dłonie… Widać, że nie wiele robią poza przeglądaniem paszportów. Lotnisko położone jest bardzo blisko miasta, kilkanaście minut jazdy taksówką. Szybko docieramy do hotelu „Kingsgate”, mamy całkiem przyjemny pokój, jakieś 40 mk ;)
Na recepcji dowiadujemy się, że Muzeum Sztuki Islamskiej jest czynne do 20:00, a 30 minut przed zamknięciem wpuszczają ostatnich gości, jutro otwarte dopiero od 14:00. Patrzę na zegarek – mamy mnóstwo czasu, dziwię się, dlaczego Fil mnie tak pospiesza. Pod koniec każde mi biec „Szybko zostało nam kilka minut do wejścia!”, jestem zła, że muszę śmigać w temperaturze ponad 30 stopni sprintem po schodach… Na miejscu okazało się, że nie przestawiłam zegarka na loklany czas, po nas zamknęli drzwi.
Muzeum to jedyna rzecz warta zwiedzenia w Doha. Jest achitektoniczną perełką, bardzo nowoczesny budynek pasuje do kraju, kultury, religii… W środku fantastycznie wykończony, ogromna przestrzeń, bardzo ciekawa aranżacja. Niestety nie udaje nam się obejść całego muzeum bo zamykają równo o 20.
Kolejny dzień zaczynamy od śniadania, jak na arabski hotel jest całkiem wypasione. Fil je na własne ryzyko mortadele z osła. Fil żyje, osioł nie. Po śniadaniu idziemy na spacer nad zatokę, oglądamy dzielnicę biznesową, podobna do tej w Szanghaju. Jest bardzo gorąco i sucho. Nie zostało nam za wiele czasu, pakujemy się, łapiemy taksówkę i ruszamy na lotnisko. O 14:00 wylatujemy do Bangkoku. Na lotnisku odprawa przebiega bardzo szybko, nawet jestem zdziwiona, że godzinę przed większość z nam jest już w autobusie do samolotu. Jedziemy i jedziemy, jedziemy i jedziemy, jedziemy i jedziemy… Krążymy po pasach ponad 30 minut! Na horyzoncie widać już samolot…
A w BKK lądujemy o północy, wychodzimy z lotniska i jest tak jak zwykle – mokrą szmatą w twarz… Kilka oddechów i człowiek przyzwyczaja się do powietrza… i całej reszty.
Muzeum Sztuki Islamskiej
Meczet
Katar - kraj przyjaźnie nastawiany tylko zmotoryzowanym, do bankomatu podjeżdża się samochodem :)
0 komentarze:
Prześlij komentarz