Wstajemy, bierzemy prysznic, pakujemy zabawki i jedziemy metrem na Beijing South Railway Station. Stacja kolejowa jest większa niż nasze lotnisko, aby dostać się do pociągu trzeba przejść odprawę, scanowanie plecaków, sprawdzanie biletów. Jeszcze tylko sesja fotograficzna na peronie (pociąg wygląda kosmicznie) i ruszamy do Szanghaju (numer pociągu G13, gate 16). Jedziemy z prędkością ponad 300 km/h, trasa 1480 km, zajmuje nam 4 godz. 50 minut. Super!
Wysiadamy w Szanghaju, szukamy rozkładu linii metra i zonk! Nigdzie nie ma darmowych, papierowych mapek, nie ma nawet takich przekłamanych z reklamami. Chcemy też kupić bilety do Xian na sobotę ale nigdzie nie ma okienek z biletami… Idziemy, idziemy przez dworzec i trafiamy do: International Tourist Information. Jesteśmy uratowani, tam na pewno mówią po angielsku. Niestety radość trwa do pierwszego zadanego pytania. Fil zadaje kolejne, a ja tracę cierpliwość. Olewamy informacje i idziemy szukać dalej. Pociąg do Xian odjeżdża z Shanghaj Railway Stadion i tam też postanawiamy się udać aby kupić bilety. Odnajdujemy schemat sieci metra (12 linii :-) uczymy się drogi na dworzec na pamięć i wsiadamy do metra. Bułka z masłem :-)
Wysiadamy, chodzimy po podziemiach i szukamy dworca, trafiamy w końcu na Ticket Office - na jednej kasie pisze English Counter. Zadowoleni stajemy w kolejce do English Countera. Nauczeni doświadczeniem spisujemy na kartce numer pociągu do Xian oraz datę odjazdu. Podchodzimy do okienka, prosimy o bilet, pokazujemy kartkę, a „Sukin English Counter” (jak za 5 minut nazwie go Fil), mówi „no seets only standing place”. Robimy głupią minę, jak to nie ma miejsc śpiących, co ten facet gada… Do Xian jedzie się 14 godzin pociągiem, a on mówi o miejscach stojących? No więc zaczynamy od początku, że my chcemy bilet do Xian, z leżącą, twardą miejscówką, na sobotę. Wkurzony gość mówi, że nie ma. Nie wierzymy. Jak nie ma na sobotę, to drukuj pan na niedzielę, niestety też nie ma „no seets only standing place”. Nie wierzymy, pewnie gość coś kręci, stajemy w chińskiej kolejce, do chińskiej obsługi, nie chcą nam sprzedać po angielsku to kupimy bilety po chińsku. Chłopak co stoi w kolejce przed nami trochę duka po angielsku, prosimy aby napisał nam nasze zamówienie po chińsku. Chłopak zgrabnie kalibruje krzaczki, a kobieta z sąsiedniej kolejki mówi, że biletów nie ma… Też nie wierzymy, zresztą chłopak obiecuje nam pomóc – pyta w okienku o bilety dla nas i dowiaduje się, że… biletów do Xian nie ma już na cały tydzień. Jutro na pewno coś wymyślimy aby dostać się w sobotę do Xian. Trzymajcie kciuki!
A teraz wrażenia z wieczornego Szanghaju :-)
Są takie miasta, które człowiek kocha od pierwszego wejrzenia :-) Szanghaj jest właśnie dla mnie takim miastem, może dlatego, że trochę przypomina Bangkok? Jest bardziej międzynarodowy niż Pekin i nie ma takiego chińskiego zadęcia. Czuję się tu dobrze. Śpimy w hostelu Blue Mountain zaraz kolo stacji metra Lubang Rd. (linia 4, wyjście 3), hostel jest naprawdę ok. (ciepła woda, pokój suchy i przyjemny, nie ma pleśni ani grzyba na ścianie, czysta pościel, suszarka i Internet w pokoju).
Idziemy zwiedzać miasto. Jestem bardzo głodna, po wczorajszej wtopionej kaczce mało jadłam co by mój żołądek doszedł do siebie. Teraz zjadłabym konia z kopytami, no może bez kopyt. Zastanawiam się czy jest sens ryzykować z chińskim jedzeniem, w końcu nie wiadomo co się trafi, a nuż znów nie będzie jadalne, a następny posiłek to dopiero śniadanie… Dziś nie mogę sobie pozwolić na pudło bo jestem naprawdę głodna i musze zjeść coś normalnego (tak Mamo, zjadłabym kalafiora, fasolkę, pomidory i cokolwiek tam jeszcze Babcia ma w ogródku, brałabym wszystko jak leci ;) Idę i tak myślę i myślę… a problem rozwiązuje się sam bo przede mną pojawia się restauracja z międzynarodową kuchnią, która ZAWSZE smakuje tak samo. Tak, pojawia się z nieba McDonalds! Zjadam najpyszniejszego na świecie McChickena, mniam, mniam… Najedzona mogę ruszać dalej w miasto :-)
Trafiamy do części French Concession, a dokładnie na Tianzifang. Już wiem, że to moje ulubione miejsce, mnóstwo małych butików i knajpek, wąskie alejki, pięknie oświetlone. Cudo! Szwędamy się chwilę, przyjdziemy tu jutro na kolację :-) Mam nadzieje, że upoluje coś dobrego.
Następnie jedziemy zwiedzić Bund nocą. Aleja, która jest połączeniem starego świata z nowym. Z jednej strony rzeki m.in. Astror Hotel (1846r), Peace Hotel (1929), China Daily News (1864), a drugiej dzielnica Pudong z kosmicznym centrum finansowym i innymi drapaczami… Widok robi wrażenie, robimy milion fotek.
Zmęczeni wracamy do hostelu. Jutro czeka nas ciężki dzień, tyle zwiedzania…
PS. Fil wyrobił sobie kartę chińskiego skauta, karta daje zniżki w hostelach :-)
Wysiadamy w Szanghaju, szukamy rozkładu linii metra i zonk! Nigdzie nie ma darmowych, papierowych mapek, nie ma nawet takich przekłamanych z reklamami. Chcemy też kupić bilety do Xian na sobotę ale nigdzie nie ma okienek z biletami… Idziemy, idziemy przez dworzec i trafiamy do: International Tourist Information. Jesteśmy uratowani, tam na pewno mówią po angielsku. Niestety radość trwa do pierwszego zadanego pytania. Fil zadaje kolejne, a ja tracę cierpliwość. Olewamy informacje i idziemy szukać dalej. Pociąg do Xian odjeżdża z Shanghaj Railway Stadion i tam też postanawiamy się udać aby kupić bilety. Odnajdujemy schemat sieci metra (12 linii :-) uczymy się drogi na dworzec na pamięć i wsiadamy do metra. Bułka z masłem :-)
Wysiadamy, chodzimy po podziemiach i szukamy dworca, trafiamy w końcu na Ticket Office - na jednej kasie pisze English Counter. Zadowoleni stajemy w kolejce do English Countera. Nauczeni doświadczeniem spisujemy na kartce numer pociągu do Xian oraz datę odjazdu. Podchodzimy do okienka, prosimy o bilet, pokazujemy kartkę, a „Sukin English Counter” (jak za 5 minut nazwie go Fil), mówi „no seets only standing place”. Robimy głupią minę, jak to nie ma miejsc śpiących, co ten facet gada… Do Xian jedzie się 14 godzin pociągiem, a on mówi o miejscach stojących? No więc zaczynamy od początku, że my chcemy bilet do Xian, z leżącą, twardą miejscówką, na sobotę. Wkurzony gość mówi, że nie ma. Nie wierzymy. Jak nie ma na sobotę, to drukuj pan na niedzielę, niestety też nie ma „no seets only standing place”. Nie wierzymy, pewnie gość coś kręci, stajemy w chińskiej kolejce, do chińskiej obsługi, nie chcą nam sprzedać po angielsku to kupimy bilety po chińsku. Chłopak co stoi w kolejce przed nami trochę duka po angielsku, prosimy aby napisał nam nasze zamówienie po chińsku. Chłopak zgrabnie kalibruje krzaczki, a kobieta z sąsiedniej kolejki mówi, że biletów nie ma… Też nie wierzymy, zresztą chłopak obiecuje nam pomóc – pyta w okienku o bilety dla nas i dowiaduje się, że… biletów do Xian nie ma już na cały tydzień. Jutro na pewno coś wymyślimy aby dostać się w sobotę do Xian. Trzymajcie kciuki!
A teraz wrażenia z wieczornego Szanghaju :-)
Są takie miasta, które człowiek kocha od pierwszego wejrzenia :-) Szanghaj jest właśnie dla mnie takim miastem, może dlatego, że trochę przypomina Bangkok? Jest bardziej międzynarodowy niż Pekin i nie ma takiego chińskiego zadęcia. Czuję się tu dobrze. Śpimy w hostelu Blue Mountain zaraz kolo stacji metra Lubang Rd. (linia 4, wyjście 3), hostel jest naprawdę ok. (ciepła woda, pokój suchy i przyjemny, nie ma pleśni ani grzyba na ścianie, czysta pościel, suszarka i Internet w pokoju).
Idziemy zwiedzać miasto. Jestem bardzo głodna, po wczorajszej wtopionej kaczce mało jadłam co by mój żołądek doszedł do siebie. Teraz zjadłabym konia z kopytami, no może bez kopyt. Zastanawiam się czy jest sens ryzykować z chińskim jedzeniem, w końcu nie wiadomo co się trafi, a nuż znów nie będzie jadalne, a następny posiłek to dopiero śniadanie… Dziś nie mogę sobie pozwolić na pudło bo jestem naprawdę głodna i musze zjeść coś normalnego (tak Mamo, zjadłabym kalafiora, fasolkę, pomidory i cokolwiek tam jeszcze Babcia ma w ogródku, brałabym wszystko jak leci ;) Idę i tak myślę i myślę… a problem rozwiązuje się sam bo przede mną pojawia się restauracja z międzynarodową kuchnią, która ZAWSZE smakuje tak samo. Tak, pojawia się z nieba McDonalds! Zjadam najpyszniejszego na świecie McChickena, mniam, mniam… Najedzona mogę ruszać dalej w miasto :-)
Trafiamy do części French Concession, a dokładnie na Tianzifang. Już wiem, że to moje ulubione miejsce, mnóstwo małych butików i knajpek, wąskie alejki, pięknie oświetlone. Cudo! Szwędamy się chwilę, przyjdziemy tu jutro na kolację :-) Mam nadzieje, że upoluje coś dobrego.
Następnie jedziemy zwiedzić Bund nocą. Aleja, która jest połączeniem starego świata z nowym. Z jednej strony rzeki m.in. Astror Hotel (1846r), Peace Hotel (1929), China Daily News (1864), a drugiej dzielnica Pudong z kosmicznym centrum finansowym i innymi drapaczami… Widok robi wrażenie, robimy milion fotek.
Zmęczeni wracamy do hostelu. Jutro czeka nas ciężki dzień, tyle zwiedzania…
PS. Fil wyrobił sobie kartę chińskiego skauta, karta daje zniżki w hostelach :-)
Wyświetl większą mapę
0 komentarze:
Prześlij komentarz