W Birmie podróżowaliśmy już autobusem, lecieliśmy samolotem a nie płynęliśmy jeszcze łodzia. Między Bagan, a Mandalay kursują promy… wiedziałam, że to jedyna szansa aby uniknąć autobusu i dostać się do kolejnej miejscowości… można płynąc rządowym promem i podróż zajmuje 2 do 3 dni lub prywatną inicjatywa gdzie ten sam odcinek pokonuje się bez noclegu na pokładzie, w ciągu 1 dnia, wybieramy prywaciarza
Rano przed hotelem czeka na nas triksza – to taki miejscowy środek lokomocji. Rower z dwa siedzeniami i małym miejscem na bagaż. Oczywiście w Azji na tym małym miejscu zmieściłyby się dwa kosze bananów, dwie świnie i trójka dzieci. Pakujemy się my, driver, plecak i ruszamy w stronę przystani. Droga wiedzie trochę pod górę, więc sa momenty, że musimy pomykać pieszo. Generalnie nie oceniałbym jazdy trikszą jako super bezpieczną, wszystko się trzęsie, mało miejsca, świateł brak… Na szczęście cało docieramy na przystań, a tutaj czeka już prom.
Według danych technicznych prom może pomieścić 130 pasażerów, w rzeczywistości na dzisiejszy rejs zdecydowali się: jeden chory backpacker Niels z Holandii – żołądkowe problemy sprawiło że poszukiwał transportu, który nie trzęsie i daje pełny dostęp do toalety;-) , stadko Turystów Birmańskich ok. 20 sztuk i my dwoje, znowu prawie, że private charter ;-). Jeszcze łódka nie ruszyła, a Turyści Birmańscy już zaczęli rzucać się na górny pokład i rezerwować krzesełka. Nie wiem niby kto miałby im je zabrać, ale pewnie mieli na myśli nas, bo też tam poszliśmy. Krzesełek jest jednak więcej niż ludzi więc nie ma co rezerwować dla każdego będzie, a nawet zostanie ;) W cenie biletu jest również śniadanie – gratis. Na ścianie pisze, że śniadanie wydają od 7:30, a tu ledwo mineła 6:30, jednak po chwili orientuję się, że wśród Turystów Birmańskich nastąpiło nagłe poruszenie. Biegną z górnego pokładu na dolny, zostawiają na krzesełka kurtki, torebki i gdzieś pędzą zwabieni francuskim okrzykiem jednego z nich. Myślę sobie trzeba sprawdzić co się dzieje, schodzę niżej, a tu całe stado kłębi się w kuchni. Pytam dziewczyny czy już można, a ona mówi, że właśnie otworzyli i mogę przyjść. Siadamy zatem z Filem skromnie przy stoliku i idziemy do miejsca gdzie się robią tosty, bierzemy sobie śniadanko (tost, jajko, dżem i banan ;) i zaczynamy pałaszować… Turyści Birmańscy rozkokoszeni na środku czekają aż ich ktoś obsłuży, przejście dwóch kroków po tosty nie wchodzi w grę. Ruszenie pupy po cukier czy sól również. Obserwuję, że śniadanko im średnio wchodzi ale pałaszują bo darmowe.
Resztę dnia spędzamy na czytaniu, spaniu, szwędaniu się po statku. Podróż trwa 11 godzin, płyniemy pod prąd, może w druga stronę byłoby trochę szybciej?
Na statu można zjeść również lunch. Mam pewne opory przed statkowym lunchem, czy aby na pewno będzie zjadliwy, jednak ryż z warzywami okazuje się pyszny. Fil zjadł kurczaka słodko-kwaśnego (trudno to zepsuć ;) Turyści Birmańscy dostali zorganizowany special lunch z sałatkami i nie wiem czym tam ale w menu tego nie było, pałaszowali zgodnie bo chyba byli głodni.
Taka jedna uwaga mi się nasuwa, jeśli podróżujesz statkiem i wchodzisz na górne piętro to trzymaj nogi razem i nie ubieraj sukienki – możesz stanowić wątpliwą atrakcję dla załogi i pozostałych męskich pasażerów ;)
0 komentarze:
Prześlij komentarz