15 listopada 2013 – Bagan – zachód słońca – Buledi

0

Lądujemy i łapiemy taksówkę do wybranego uprzednio hotelu. Niestety ceny z przewodnika Lonely Planet, a nawet forów internetpowych są często nieaktualne. Wskutek napływu turystów i braku bazy noclegowej, właściciele hoteli podnoszą ceny i obniżaja jakość bo i tak ludzi jest pełno. Wstępnie wybrany hotel, po szaleństwach samolotowych okazał się ponad zakładanym budżetem i wyruszuliśmy starym zwyczajem szukać odpowiedniego miejsca na noc. Pierwsze miejsce brak miejsc, drugie miejsce brak miejsc, trzecie miejsce średnie ale tanie więc zostajemy. Hostel nazywa się May Lha Tar – nasz pokój jest niby o podwyższonym standardzie, co na birmańskie warunki oznacza telewizor (którego i tak nigdy nie włączymy), klimatyzację (której i tak nigdy nie użyjemy), stolik do pisania listów (których nigdy nie zredagujemy), poza tym wiatrak i ciepłą woda. Dopytuję o wi-fi i dowiaduję się, że wi-fi, ciepła woda i wiatrak i klima są jak jest prąd – co w Birmie nie jest takie oczywiste.

Pora na lunch. Z szukaniem jedzia idzie nam szybciej, najkrótszą droga trafiamy do SanKabar – kultowego miejsca w Birmie – miejsca narodzin pizzy baganskiej, żeby nie powiedzieć birmańskiej. Po jedzeniu czas na drzemkę, wszak dzień był męczący ;)

Późnym popołudniem pożyczamy rowery i jedziemy do świątyni Buledi na zachód słońca. Jazda rowerem po birmańskich stepach jest wyzwaniem. Wszędzie pełno kurzu i pyłu, ulice (to chyba zbyt szumna nazwa), ubite piaskowo-pyliste drogi polne nie są najelpszym miejscem dla rozklekotanych rowerów. Nikt nie używa światła, zasady ruchu drogowego jak na dzikim zachodzie. Na szczęcie udaje nam się dojechać na miejsce, wdrapujemy się na szczyt i z utęsknieniem czekamy na zachodzące słonce.

W Bagan niebo nie wybarwia się jak w Siem Reap, ale i tak jest pięknie!









0 komentarze:

Prześlij komentarz