Przechodzimy całą Dolinę Chochołowską i postanawiamy wejść na Grzesia (1653 m npm). Pogoda sprzyja, świeci słońce, jest ciepło powoli wdrapujemy się pod górę. Na przełęczy, przed ostatnia prostą na szczyt, zaczyna się śnieg oraz wiatr. W warstwie śniegu nie widać szlaku więc idziemy trochę na wyczucie. Na samym szczycie bardzo mocno wieje, chwilami mam wrażenie, że może mnie porwać. To zaledwie 1600 m. npm, co musiało być na Broad Peak…
Przez chwilę zastanawiamy się czy nie iść dalej na Rakoń i nie schodzić przez Przełęcz Zawracie, niestety jest już dosyć późno i nie chcemy chodzić po Tatrach nocą. Schodzimy tą samą drogą. Na kolację zjadam dużą porcję pierogów z baraniną, bryndzą i kwaszoną śmietaną. PYCHA. Chłopaków urzekła natomiast BOMBA, czyli piwo w zanurzonym kieliszkiem wiśniówki. Pozwolę sobie zacytować Grzesia „Nie ma nic lepszego niż piwo wieczorem z przyjaciółmi”.
