Po długim poranku w Mielcu, wyruszamy w Bieszczady. Jak ja kocham takie momenty, kiedy wszystko przed nami. Nie mamy noclegu co jest trochę problematyczne. O tej porze roku bo jest zimno i nie można spać w stodole, ani w ogrzewanej szopie. Wstępujemy do kilku miejsc ale łóżka są już tam zajęte. Wchodzę do Chaty Wędrowca pytam o najdroższy apartament - jak szaleć to szaleć, niestety zajęty. Postanawiam zapytać w knajpie obok, dostaje telefon gdzie podobno jest wolny pokój. Trafiony zatopiony, śpimy na Manhattanie :) Znosimy szybko wszystkie rzeczy, ale niestety zaczyna się ściemniać i o dalekiej wędrówce nie ma mowy. Szwędamy się po Wetlinie, okolicznych łąkach, polanach i wzgórzach. Ach gdyby tak mieć tutaj dom, cisza, spokój - ale też problem z prądem, wodą i śniegiem...
Wieczorem postanawiamy dać drugą szansę Wilczej Norze w Smolnikach, pierwszy raz nie należał do udanych. Jesteśmy na miejscu - jest miejsce do parkowania, nie ma dużo ludzi, więc teoretycznie powinno pójść szybciej. Zamawiam pierogi, Fil i Łoś dziczyznę, rozpoczynamy oczekiwanie... W tym czasie po wypiciu grzanego wina włącza się Łosiowi opcja Pogromcy Dzikich Zwierząt, a mi Fotografa Pogromcy Dzikich Zwierząt. Najpierw bawimy się ze sztuczna antylopą i innymi małymi gadzinami, aby po chwili dostrzec wielkiego niedźwiedzia (!) Wyczekujemy jak wytrawni łowcy i tropiciele aż obsługa uda się do kuchni i... Łoś wskakuje za barierki aby wytarmosić niedźwiedzia za futro. Po chwili wracamy z anielskimi minami do stolika. Jedzenie nie powala, średnia przeciętna, słodyczy nie mają, a może i mają ale kelner nie wie. Podsumowując, Wilcza Jama to bardzo ładne miejsce, ale obsługa klienta bardzo przeciętna. Jedzenie niestety też.
Spaaaaaać, bo jutro Połonina!
Wieczorem postanawiamy dać drugą szansę Wilczej Norze w Smolnikach, pierwszy raz nie należał do udanych. Jesteśmy na miejscu - jest miejsce do parkowania, nie ma dużo ludzi, więc teoretycznie powinno pójść szybciej. Zamawiam pierogi, Fil i Łoś dziczyznę, rozpoczynamy oczekiwanie... W tym czasie po wypiciu grzanego wina włącza się Łosiowi opcja Pogromcy Dzikich Zwierząt, a mi Fotografa Pogromcy Dzikich Zwierząt. Najpierw bawimy się ze sztuczna antylopą i innymi małymi gadzinami, aby po chwili dostrzec wielkiego niedźwiedzia (!) Wyczekujemy jak wytrawni łowcy i tropiciele aż obsługa uda się do kuchni i... Łoś wskakuje za barierki aby wytarmosić niedźwiedzia za futro. Po chwili wracamy z anielskimi minami do stolika. Jedzenie nie powala, średnia przeciętna, słodyczy nie mają, a może i mają ale kelner nie wie. Podsumowując, Wilcza Jama to bardzo ładne miejsce, ale obsługa klienta bardzo przeciętna. Jedzenie niestety też.
Spaaaaaać, bo jutro Połonina!
0 komentarze:
Prześlij komentarz