Podróżowanie w Wietnamie (ogólnie w Azji) wiąże się w czekaniem. Rano czekamy na transfer do Halong Bay, potem czekamy na dżonkę. Potem czekamy jeszcze na przewodnika, całą grupę, dwie osoby na rowerze, na lunch, na transfer do Cat Ba, na spóźnione inne osoby, na pełny autobus (w Azji hautobus nie rusza póki wszystkie miejsca nie zostaną zapełnione, co w sumie jest logiczne, puste miejsce nie przynosi dochodu), potem czekamy jeszcze na kolację… Większość czasu spędziliśmy więc na snuciu planów co będzie kiedy wsiądziemy na łódź, co będzie na lunch, jak będzie wyglądała droga, co będzie wieczorem… Podróżowanie uczy pokory, cierpliwości i wynajdywania zajęć tam gdzie na pierwszy rzut oka ich nie ma.
Halong Bay rzeczywiście jest jednym z cudów świata. Zatoka zatapiająca ponad 2000 skalnych wysp robi wrażenie. Oprócz samej zatoki zwiedziliśmy ogromną jaskinię oraz pływającą wioskę (tą w której Martyna Wojciechowska kręciła jeden odcinek Kobiety na końcu świata). Dziś jedliśmy różne rzeczy, na łodzi małe sajgonki, ryż, rybę, tofu, ogórki i coś zielonego (nie przypomina mi nic znanego) na kolacje były krewetki w cieście, rosołek PHO (wersja wegetariańsko - ogórkowa), tofu, lack- lack, i coś dziwnego (też nie przypominało mi nic znanego :-) ale było całkiem smaczne i przypominało gotowaną kapustę pekińską.
Osobny paragraf należy się wysepce Cat Ba na której aktualnie mieszkamy. Hotel Sunflower 2, jest klasy dość niskiej, w mojej ogólnej gradacji odwiedzonych hoteli, poniżej niego znajduje się tylko hotel Sjesja w Pradze. Sunflower 2 mógłby grac w horrorze, thrillerze i porno jednocześnie. Horror i thriller bo za recepcją prowadzą w dół schody na których panują egipskie ciemności i śmierdzi świeżo krojonym trupem (jak w Pile 6 czy 9), na ścianach rosną sobie różnokolorowe grzyby, lampa styka się z prysznicem (Fil inżynier mówi, że to nieizolowane kable z dyndającą żarówką i nie mam prawa nazywać tego lampą), a drzwi ledwo się domykają… A dlaczego mógłby grać w porno? Dzięki swojej świetnej lokalizacji, w dzielnicy karaoke.
Podróże kształcą. Dziś nauczyłam się nowego znaczenia słowa karaoke. Wychodzimy po kolacji na miasto, razem ze świeżo poznanym Hansem, obok naszego hotelu znajduje się mała kafejka i duży czerwony napis karaoke. Przed lokalem siedzi 6 panienek w dość skąpych strojach, myślę sobie kelnerki… Ale 6 kelnerek i żadnego klienta? Podejrzane. Dwa kroki dalej znajduje się kolejna kafejka karaoke i znów siedzą kelnerki… Za nią kolejna i kolejna… We wszystkich kafejkach palą się różowe i czerwone światła, święta naiwności, że ktoś tam śpiewa karaoke ;) …a między tymi kafejkami znajduje się nasz hotel.
Dzień dobiega końca. Prawdziwy backpackers nie boi się niczego. Ciekawe czy o północy nie pojawi się maniak z piłą?
Jutro rano idziemy na trekking a, następną noc spędzamy na wodzie w dżonce (uff z piłą trudniej dopłynąć od łodzi).
0 komentarze:
Prześlij komentarz