9 lipca 2011 - Pekin, popołudnie

0

Informacja z lotniska: „Chiny to kraj w którym więcej osób uczy się języka angielskiego niż mieszka w Anglii.” Jeśli to prawda, to efekty tej nauki są skromne. Na lotnisku i w hotelu jest w miarę ok., ale ulica to będzie wyzwanie. Czuję, że będziemy rozmawiać głównie rękami oraz pismem obrazkowym. Wszędzie chińskie krzaczki.

Airbus A380 był szczelnie wypełniony Chińczykami. Trafiliśmy na bardzo chińską część i od razu zapoznaliśmy się z chińską kulturą. Chińczyk jak je to mlaska, ciamka, siorbie… Podobno jeszcze pluje i rozwala jedzenie. Chińczyk jak siedzi w samolocie 9 godzin to co 15 minut „ziewa na lewka”- otwiera całą buzie i robi „aaaaaaauuuuuuuu”. Chińczyk na pewno nie używa dezodorantu ani antyperspirantu (ale na to już byłam mentalnie przygotowana). Ponieważ samolot ma jednak ograniczoną powierzchnię, nie poznaliśmy dokładnie CAŁEJ chińskiej kultury ;-) Filip mówi, że łatwo przyjmuje panujące w danym miejscu zwyczaje i lubi poznawać obce kultury ;-) Aż się boję co będzie dalej…

Do centrum dotarliśmy kolejka i metrem (bułka z masłem :-), oswajamy się z językiem i krzakami.

Śpimy w LEO Hostel, jak najdziemy coś innego / lepszego to pewnie jutro się przeniesiemy. Fil zakupił Spirte'a i zastanawia się czy dobrze zapłacił bo tu są różne pieniądze w różnych wersjach (raz moneta raz papierek). Acha i jeszcze zepsuliśmy maszynę do sprzedaży biletów – ale o tym cicho sza!

Teraz prysznic, odpoczynek, kielonek i idziemy zapolować na mięsko na patyczku albo nudle. Choć na pierwszy rzut oka nigdzie nie widać street fooda.

PS. Filip mówi, że dobre zapłacił za napoje i nikt go nie orżnął ;-)

PS2. Kradniemy rolkę papieru ;-) tzn. wymieniamy.


Przy wejściu do Leo Hostel

0 komentarze:

Prześlij komentarz